środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 6 'pięć i jedna ósma cienia'


 


Dobry! :D
Znaczy sorry, znowu długo mnie nie było i w ogóle. A co najgorsze nic nie napisałam przez całą przerwę D:
Oh, well...
Wczoraj zrobiłam coś naprawdę dziwnego, bo z własnej, nieprzymuszonej woli wysprzątałm cały mój pokój. NO LOL. Ale w sumie... Julnik ma wolne i siedzi w domu bo nikt nie chce się z Julnikiem spotykać to Julnik odrabia z nudów pracę domową i sprząta...
No czytanie książek to chyba oczywistość :D
Odkryłam tag-bardzo-żajebisty-blog gdzie dziewczyna z Ukrainy publikuje swoje rysunki. Co prawda, Lokiego tam nie ma, ale ile jest ludziów z Percy'ego Jacksona i Harry'ego Pottera OuO
Macie tu linka:
http://viria.tumblr.com/
Jeżu... Ja się jeszcze nauczę tak rysować goddammit! A ten jej Nico... OvO noż po prostu mam już dzięki niej pomysła na kolejne opowiadanie <333
Już chyba dziesiąte <333
JAK JA TO NAPISZĘ W OGÓLE D:
Ej dobra jakoś dam radę ^^
Jak na razie to siedzę sobie od kilku godzin na balkonie i odłożywszy 'Klan Wilczycy' zabrałam się za poprawianie Bransoletki C:
I wiecie co? Jakoś tak fajnie jest.
Ale ten cholerny Blogger jakoś tak dziwnie rozmieścił tekst i trudno mi z tym cokolwiek zrobić, bo na stronie edycji postu jest wszystko w porządku -_______________- Dzienki blogger dzienki do prawdy.
No dobra: jeden z takich dość sporo-dziejących-się rozdziałów, mam nadzieję, że się spodoba C:








W jednej chwili śpiący dom zmienił się w ul. Nie przypuszczałam, że ci ludzie pomimo, że "używają mózgów, a nie mięśni" tak szybko ogarną sytuację.

  -Gdzie twój ojciec?- spytałam Ewilan.

  -Przeniósł się do pałacu, żeby powiadomić dowódcę wojska.-odpowiedziała dziewczyna wyraźnie czymś zaniepokojona. Po chwili coś do niej dotarło- Co powiedziała ci moja matka?

  -Żebym zostawiła cię w spokoju, bo inaczej będzie ze mną bardzo źle- odpowiedziałam mocno akcentując ostatnie słowa- Niestety, chyba już mam przerąbane, mogłam nie budzić ciebie, tylko kogoś innego.

  -Aha. Bo widzisz, odkąd się odnaleźliśmy, bardzo się boi, żeby nikomu nic się nie stało.

  -Powiedzmy, że rozumiem co masz na myśli- spojrzała na mnie zaskoczona- później ci wyjaśnię. Myślisz, że gdzieś jesteśmy potrzebne?

  -Na pewno. Ja jestem rysowniczką, więc lepiej wyjdę na zewnątrz, jakbyśmy mieli bronić miasta. Zawsze można spuścić na wroga betonową kulę, prawda?

  -Z takimi zdolnościami to chyba można wszystko.

  -Chyba, że w pobliżu są gumościery.

Coś mnie tknęło. czyli ten dziwny, galaretowaty stwór to był właśnie gumościer? A one blokują rysowników...?

  -Ale jak...?

  -Potem, bo wytłumaczenie tego wszystkiego trochę trwa. Lepiej się stąd nie ruszaj.- poinformowała mnie Ewilan. I znikła.

No to fajnie. Wszczęłam alarm na praktycznie całe miasto, a teraz mam tu siedzieć tak bezczynnie? Nie. Musiałam wyjść na dwór, choćby po to, żeby zobaczyć, jak wygląda Al-Jeit. Musiało być piękne, jeżeli wszyscy tak szybko rzucili się do pomocy.

Wyszłam z budynku. Moją uwagę od razu przykuł fakt, że na ulicy było całkiem cicho i ciemno. 

  -Taka zmyłka. Czyli jednak nie wytrzymałaś? Ja też. Jestem Salim- odezwał się chłopak, którego bardzo dobrze znałam z ogłoszeń.

  -Ale jak ty... tutaj... nie rozumiem. Nie zauważyłam cię.

  -Przyzwyczaiłem się. Takie uroki bycia cieniołazem.- uśmiechnął się promiennie- Nie ma to jak być zaatakowanym w środku nocy i nie móc nic zrobić, co?

  -Nienawidzę tego uczucia.

  -Ja też. Byłaś już przedtem w Al-Jeit?

  -Nie...

  -Ciekawe, bardzo ciekawe... Umiesz rysować?

  -Zależy, w który sposób.

  -Tak jak Ca... Ewilan.

  -Też mam problem z tym, żeby tak do niej mówić. Jak przez pół roku widzisz tylko nazwisko Camille Duciel, a potem nagle masz ją nazywać Ewilan...

  -Co?

  -Jej przybrani rodzice bardzo dużo zainwestowali w ogłoszenia internetowe. Megafon na pół Europy z tym waszym "zaginięciem". A co do rysowania, to nie wiem, czy potrafię.

  -Aha. Ładnie tu, co?- spytał widząc, że przyglądam się fasadom domów stojących przy ulicy.

  -Mhm. Nie chce mi się tak tu stać.

  -To idź do domu.- zażartował.

  -Nie, po prostu mam ochotę do czegoś się przydać.

  -Uwierz mi, osobom, które nie potrafią rysować jest bardzo trudno znaleźć jakieś pożyteczne zajęcie w takiej sytuacji.

  -Skąd wiesz?

  -Nie jestem rysownikiem, tylko cieniołazem, to zupełnie inne gildie. Co z tego, że zmieniam się w wilka, jak łatwiej mnie zabić niż pięcioletnie dziecko, które umie wykonać przejście w bok?

  -To niefajnie. Naprawdę zmieniasz się w wilka?

  -Tak, ale wolałbym nie demonstrować. Wiesz, po przemianie w pieska jest mi ciężko wrócić do ludzkiej postaci.

  -Rozumiem. Chyba pójdę do ojca Ewilan i zapytam, co mam robić.

  -Tylko jak...?

  -Nie wiem, do tej pory mi się to udawało. Wziąć cię ze sobą?

  -Myślę, że lepiej będzie, jak zapytamy Ewilan albo Akiro, bo Altan... cóż, nie darzy ani ciebie, ani mnie wielką sympatią. Przynajmniej tak mi się wydaje.

  -Ok, więc do kogo?

  -Chyba do Edwina.

  -Tego wysokiego, z siwawymi włosami?
  -Tak.

  Położyłam chłopakowi rękę na ramieniu i wyobraziłam sobie, co mógł teraz robić tamten mężczyzna. Chwilę później staliśmy tuż przed wysokim, barczystym facetem, który patrzył na nas jak na ogromny oddział w pełni uzbrojonej armii, który tylko czeka na jego rozkazy. Po chwili jednak dotarło do niego kim jesteśmy i na jego twarzy twarzy zobaczyłam cień poirytowania. A może rozczarowania?

  -Świetnie, że jesteście - powiedział siląc się na swobodny ton - ale jak się tu znaleźliście?

  -Przejściem w bok, proszę pana.

  -Mów mi po imieniu. Nie lubię czuć się stary.

  -Dobrze, czy jesteśmy do czegoś potrzebni?

  -Tak, musicie udać się na Łuk i obserwować, czy nikt nie idzie.

  -Czy to był sarkazm?

  -Cóż, można by tak powiedzieć. Ale mimo wszystko moglibyście się tam udać... Choćby na zwiady.

  -Już tam kogoś wysłałeś, prawda?

  Dziwnie było mówić „ty” do czterdziestolatka wyższego ode mnie o dwie głowy i o jeszcze wyższym ego, ale tego dnia pojęcie „dziwne” nabrało zupełnie nowego znaczenia.

  -Ech, po prostu znajdźcie jakieś miejsce gdzie was nie zabiją, dobrze?

  -Ale dlaczego jeśli i tak zginiemy jeśli zajmą Al-Jeit?

  -Słuchaj Sal- Saley- Sa... Sally.- ci ludzie mieli wyraźne problemy z wymową mojego imienia- Bardzo przyjemnie się z tobą gawędzi ale mam miasto do obronienia i cóż... jeśli coś się stanie Salimowi to nie sądzę żeby Ewilan była wyrozumiała wobec kogokolwiek.

Salim zarumienił się lekko ale po chwili wyprostował się i zwrócił się do Edwina z wyrzutem:

  -Czy ty uważasz że jestem jakimś dwulatkiem, który cały czas potrzebuje ochrony? Zrozum, jeśli jest jakieś wejście do miasta, którego nie obstawiłeś, albo jakiś inny sposób w jaki możemy przydać się w obronie, to czemu nie pozwolisz nam nic zrobić?

  Edwin był wyraźnie zbity z tropu. Zastanowił się przez chwilę.

  -Właściwie jest jadna brama. Jedna z pomniejszych, ale do niej najtrudniej się dostać jeśli nie zna się doskonale tamtej części miasta. Nie widać z niej Łuku więc praktycznie nikt z niej nie korzysta...

  -Doskonale!- Powiedziałam rozpromieniona.

Widząc ich zdziwione spojrzenia doszłam do wniosku, że muszę szybko naprawić tą sytuację.

  -Sorki, ale po prostu to jest luka w systemie, której oni szukają. Edwinie, nie zastanawiałeś się nad tym, że nawet jeśli ogromna armia zrobi paradę od samego Łuku to mogą wysłać pojedyncze jednostki żeby utorowali drogę przez inne bramy? Czy dasz im się tak wykiwać?- Mężczyzna podniósł jedną brew- Ech... Czy dasz im się tak pokonać?

  -Wykiwać powiedziałaś? To ciekawe... Ale skąd ty tyle o nich wiesz?- zerknął na mnie podejrzliwie. Wiedziałam, że balansuję na cienkiej linii pomiędzy jego szacunkiem a uznaniem za szpiega bojowników.

  -Wydaje mi się to najbardziej logiczne. Z tego co widziałam i słyszałam w Al-Poll-

  -Wytłumaczysz mi późnej to Al-Poll.

  -Oczywiście, z tego co wiem, to oni po prostu nauczeni doświadczeniem nie stawiają wszystkiego na jedną kartę. My też nie powinniśmy bo nas przechytrzą. Mógłbyś mi opisać tą bramę? Byłeś tam kiedyś?

  -No więc zwykle jest tam ciemniej niż wszędzie indziej, nie widać Łuku... Niektórzy mówią, że jest tam trochę przerażająco w nocy, jest zbudowana z kamienia, drzwi już są najprawdopodobniej tak spróchniałe, że nie stanowią żadnej przeszkody. Ulica jest wybrukowana a budynki mniej okazałe niż w reprezentacyjnej części miasta.

  -Dziękuję bardzo. Tyle chyba mi wystarczy. Czy powinniśmy wziąć ze sobą jakąś broń czy lepiej będzie jeśli pozostaniemy nieuzbrojeni?

  -Jeśli Salim ma swój sztylet i weźmiesz jeden z pokoju Ellany to powinno wam to wystarczyć.

Ucieszyłam się z tego powodu. Co prawda nie miałam bladego pojęcia jak posługiwać się sztyletem, ale ze wszystkich książek przeczytanych do tej pory mogłam wyciągnąć coś na ten temat. Sztylet- broń ludzi inteligentnych.

  Znów położyłam Salimowi rękę na ramieniu. Przenieśliśmy się pod dom Ewilan.

  Dość szybko znalazłam pokój Ellany. Ale nie znalazłam tam żadnej broni. Musiała zabrać wszystko ze sobą. Zamiast tego weszłam do pokoju Ewilan. Pamięć mnie nie myliła: na stoliku nocnym leżał piękny nóż z klingą lśniącą jak lustro. Bez namysłu chwyciłam broń i pasek, na którym znajdowała się skórzana pochwa sztyletu.

  W biegu założyłam pasek, wsunęłam ostrze do pochwy i kilka sekund później wypadłam na chłodne, nocne powietrze. Salim już na mnie czekał. Tak, jak poprzednio położyłam mu rękę na ramieniu.

  Skupiłam się maksymalnie na tym, jak mogła wyglądać ta brama. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to ciemne miejsce, którego nie oświetlają żadne lampy, stara, brukowana ulica i szarobrązowa zabudowa. Zamknęłam oczy, gdy poczułam, że się przenosimy. Otworzyłam je. Moim oczom ukazała się mniej więcej takie miejsce, które spodziewałam się ujrzeć. Edwin znacząco je upiększył w swoim opisie. Najwyraźniej Al-Jeit nie było całe jednym wielkim kryształem, mieszkali tu też zwykli ludzie. Po chwili, wyjrzawszy zza bramy zobaczyłam coś jeszcze. Oto sto metrów od nas szło kilku ludzi ubranych na czarno.

  -Schowaj się gdzieś. Za chwilę wrócę z Edwinem- powiedziałam do Salima.

  -Nie możesz mnie zabrać?

  -Proszę, twoją osobę szybciej sobie wyobrażę niż to zatęchłe miejsce. Od tego może zależeć los całego miasta...

  -Tym razem zależy od ciebie- uciął- ale dobra, poczekam. Tylko błagam, byle nie za długo.

  -Dobra. To ukryj się gdzieś.
  Dotarło do mnie, jakim zaufaniem musiał mnie obdarzyć. Tym bardziej nie mogłam go zawieść. Ryzykowałam nie tylko tym, że nigdy więcej mi nie zaufa, ale też jego życiem. A w takim wypadku nie mogłam pozwolić sobie na błąd.

  Gdy zobaczyłam, ze chłopak znalazł sobie kryjówkę, przeniosłam się do tego miejsca, gdzie był fechmistrz. Zmaterializowałam się tuż przed nim, gdy właśnie gdzieś miał iść.

  -Edwinie- powiedziałam- chyba ich mamy.

  -Prowadź- rzucił tylko. chwyciłam go za ramię i wyobraziłam sobie Salima. W bramie znaleźliśmy się w samą porę, żeby stanąć twarzą w twarz z pięcioma bojownikami Chaosu.

  Jeden z nich miał na ramieniu gumościera, zapewne na wypadek napotkania rysowników. Co nie zmieniało faktu, że oni sami też nie mogli teraz rysować. Przynajmniej tyle zdążyłam się dowiedzieć podczas mojego krótkiego pobytu tutaj.

  Chyba zobaczyli, że to ja wykonałam przejście w bok, dzięki któremu oni nie mogli dostać się do miasta z łatwością. Powyciągali więc szable i zaczęli biec w moją stronę bez wątpienia po to, żeby mnie zabić. Zaczęłam biec w kierunku bramy, tak, żeby znaleźć się przy ścianie. Miałam pewien plan, który mógł ocalić albo przynajmniej przedłużyć o chwilę moje życie. Albo po prostu je zakończyć, gdyby się nie powiódł.

  Kiedy nie mogłam już bardziej rozpłaszczyć się na ścianie, nie zwolnili kroku. Jacy oni są przewidywalni pomyślałam, gdy ostrza ich szabli były może dwa metry ode mnie. Kiedy już miałam zostać przeszyta jedną z nich na wylot, wykonałam przejście w bok i znalazłam się za nimi. Usłyszałam szczęk giętego metalu. Mój plan się powiódł.

  Teraz do akcji wkroczył Edwin. Podczas gdy Bojownicy zajmowali się podnoszeniem się z ziemi, mężczyzna wziął swoją szpadę i...

  Znalazłam szybko Salima schowanego w jakiejś szparze, po czym przenieśliśmy się pod dom Ewilan, żeby nie oglądać dzieła fechmistrza. Weszliśmy do środka, gdzie czekali nas praktycznie wszyscy.

  -Coś się udało zrobić?- przepełnione jadem pytanie zadała matka Ewilan. Chyba nie była zadowolona z faktu, że naprawdę do czegoś się nadaję. Ale może to było tylko moje odczucie...?

  -Możliwe, że bojownicy Chaosu wysłali szpiegów do miasta, żeby zobaczyć, czy się ich nie spodziewaliśmy.

  W pewnej chwili poczułam, że unoszę się w powietrze. Mogłam coś zrobić, ale nie chciałam walczyć. Skoro już- przynajmniej miałam taką nadzieję- ochroniłam Al-Jeit przed atakiem, to mogłam zginąć. A to, że tę śmierć zada mi moja rówieśniczka, i że ma na imię Ewilan, to trochę inna sprawa.

  Dziewczyna zabrała mnie w ten sposób do swojego pokoju. Gdy zamknęła drzwi, bezceremonialnie zrzuciła mnie na twardą podłogę. Cudem nie złamałam nogi, a przynajmniej tak to poczułam. Dziewczyna narysowała nade mną wiadro wody, ale przeniosłam się w przeciwległy kąt pokoju. Odwróciła się. Jej oczy, zwykle patrzące łagodnie, miotały teraz śmiercią. Wiedziałam, że coś rysuje. Szybko podniosłam się z ziemi i stanęłam tuż przed nią.

  -Dobra, rozumiem, że chcesz mnie zabić, ale z jakiego powodu, jeśli można wiedzieć?- zdziwiło mnie, że nie wykrzyczałam jej tego w twarz, tylko zapytałam spokojnie. Przedtem raz mi się to zdarzyło. W pierwszej klasie. Mało nie złamałam potem Faren nosa. Chyba Ewilan nie wiedziała, do jakiego stanu mnie doprowadziła.- Słuchaj, jeśli chodzi ci o twój sztylet...

  -Teraz udajesz, że nie wiesz, tak?- wysyczała tamta w moją stronę- Myślisz, że JA nie wiem?- Nie umiała ukrywać emocji nawet tak dobrze, jak szeptacz. Furia była po prostu wszędzie. I to nie tylko z jej strony.

  -Dość tego- powiedziałam bezpośrednio do niej.- Wytłumaczysz mi o co ci do cholery znowu chodzi?

  -Nie możesz mi rozkazywać. Jesteś ode mnie młodsza.

  -A ty ode mnie niższa.

  -Parę centymetrów...

  -Ale jednak. Więc może wytłumaczysz mi z łaski swojej, o co ci chodzi, bo nie mogę zrozumieć, dlaczego się tak chandryczysz.

  W ostatniej chwili uchyliłam się od ciosu pięścią w twarz.

  -Tak, widzę, że chcesz dla mnie jak najgorzej, tylko do jasnej ciasnej dlaczego!?- Mówiłam cicho i szybko. Jakimś cudem jeszcze jej nie oddałam. Wychowanie w przedszkolu... Ludzie...

  -Wara od moich bliskich. Ostrzegam...

  -Salim?

  -Nie!- chyba było ją słychać na dworze.

  -Kłamiesz.

  -Nie!- powtórzyła po raz kolejny.

  -Znowu kłamiesz.

  -A ty skąd to niby wiesz?!

  -Widzę. Nie jestem ślepa.

  -Zostaw go w spokoju.

  -A czy ja mu cokolwiek zrobiłam?

  -Oczywiście, że nie- ech, ta ironia...- Tylko. Próbowałaś. Ukraść. Mi. Chłopaka!

  -To wszystko?- Chciało mi się śmiać. Zrobić taką awanturę o coś takiego?

  W tym momencie wybuchłam głośnym śmiechem.

  -Co cię tak śmieszy!?- wydarła się na mnie rysowniczka.

  -To... Jak... Szybko... Wyciągasz... Pochopne... Wnioski...- mówiłam nie mogąc się powstrzymać od chichotania- Wybacz... Ale... To takie... Absurdalne...

  -Nie wiesz, jak to jest, bo ty najwyraźniej nie umiesz tego dostrzec, ciebie nikt nigdy by nie pokochał! Kto chciałby spędzić chociaż godzinę z tobą, byłby chyba jakimś skończonym idiotą! Chyba dlatego nic nie rozumiesz! Nie wiesz, jak to jest mieć kogoś ważnego, na kim ci zależy, kogoś, kto-

  -Uwierz mi, wiem. Stracić trzyletni związek nie jest łatwo. Zwłaszcza, jak chłopak jest naprawdę idealny dla ciebie. Serio, wiedzę jak bardzo mu na tobie zależy. Zrozum, nie jestem tu po to żeby zniszczyć ci życie i nie chcę dla nikogo z was źle. I wiem jak to jest stracić kogoś takiego. I miałabym zabierać ci Salima!? Słuchaj czy ty myślisz że jestem jedną z takich dziewczyn? Uważasz mnie za aż tak tępą osobę? Dzięki za uznanie.- Gdy zobaczyłam, że moje słowa przyniosły spodziewany efekt, zwolniłam trochę. Złość ulotniła się razem z myślami. Kontynuowałam już dużo spokojniej- Salim jest w porządku...

  -Co z tego!? Zostaw go w spokoju!

  -Ale jako przyjaciel, nikt więcej. Dobrze dogaduję się z chłopakami, ale tak mam od zawsze i przywykłam do tego, że się z nimi raczej przyjaźnię.

  Usiadła na krześle. Ale zaraz potem wstała i znowu kontynuowała recytowanie swojej listy zażaleń na mnie.

  -Co nie zmienia faktu, że wyszłaś na zewnątrz, kiedy mówiłam ci, żebyś została.

  -Nie słucham bezsensownych rad.

  -Wiesz, co...?

  -Wiadro.-powiedziałam, zanim kontynuowała- Wiesz, gdzie byli bojownicy?

  -Nie.
  -Gdybym cię posłuchała to już otworzyliby bramę dla swojej armii. Salim też nie słucha głupich rozkazów. I bardzo dobrze, ciesz się z tego. Udaliśmy się do Edwina, a on powiedział nam żebyśmy obserwowali jedną z mniejszych bram używanych przez mieszkańców. Tam się na nich natknęliśmy. Oczywiście Edwin rozprawił się z nimi bez problemu, ale nie wiem co by było gdyby wtargnęli do miasta. Mieli ze sobą gumościera i nie wyglądali na litościwych i uczciwych przeciwników

  -Czyli to byli Mentaï... Ale czekaj, czy ty zabrałaś mój sztylet?

  -Tak, przepraszam, miałam ci go zwrócić zaraz po powrocie.

  -Przydał się?

  -Nie musiałam go nawet używać, ale Edwin poradził nam żebyśmy wzięli jakąś broń. Skąd go masz? Jest świetny.- powiedziałam oddając jej pasek z przyczepionym do niego ostrzem.

  -Ech, długa historia. Powiedzmy, że narysowałam go chcąc pomóc Ellanie, kiedy nie wiedziałam jeszcze jakie prawa rządzą Wyobraźnią... Długo by opowiadać.

  -Rozumiem. Ma jakieś imię? Bo-

  -Nie, wolę nie nadawać mu imienia. To takie... ziemskie.

  -Nie chcesz mieć z Ziemią nic wspólnego?

  -Wystarczy mi już tamtego świata.

  -Aha. W każdym razie przepraszam za sztylet.

  Zostawiłam ją tak w jej pokoju. Wolałam nie czekać aż przypomni sobie jeszcze jakiś powód do kłótni.

  -Ty jesteś Siam, prawda?- spytałam przechodzącą obok mnie dziewczynę z długim, jasnym warkoczem.

  -Tak. 

  -Jest w Al-Jeit jakaś biblioteka? Przepraszam, źle sformułowałam pytanie- powiedziałam widząc jej zaskoczone spojrzenie- gdzie tu jest biblioteka?

  -Największa znajduje się w pałacu Sil'Afiana.

  -Kogo?

  -Sil'Afiana, cesarza Imperium Gwendalaviru. A co? Chciałabyś się tam dostać?

  -Yyy. Tak.

  -Może tak za cztery godziny. Mogę cię tam zaprowadzić, ale dwie osoby idące do biblioteki o drugiej nad ranem...?

  No tak, zaaferowana tym wszystkim nawet nie zwróciłam uwagi na to, która jest godzina...

  -A mogłabyś? Byłabym ci bardzo wdzięczna.

  -Dobrze, o szóstej trzydzieści wychodzimy.

  -Mhm. Więc... Dobranoc- dziwnie było mówić coś takiego o tej porze.

Blondynka poszła do swojego pokoju, ale ja wiedziałam, że i tak nie zasnę.

  Znów znalazłam się w tej wielkiej, okrągłej sali, w której ostatni raz widziałam Lokiego.
  Podniosłam z ziemi jeden z kawałków gruzu. Nagle usłyszałam za sobą jakieś dziwne dźwięki. Coś jak szepty, może warki albo szmer. Odwróciłam się. Za mną stał dwumetrowy stwór. Miał czarną skórę porośniętą grzybami, wielkie oczy i strasznie długie pazury u "rąk". To nie mógł być człowiek, bojownik, ani nikt tego pokroju. I raczej to nie był Ts'Żerca. Odruchowo cofnęłam się o krok, ale to okazało się błędem. Zostałam podniesiona do góry przez wielkie łapska, których właściciel najprawdopodobniej chciał mnie udusić. I w tym momencie...

  Najzwyczajniej w świecie...

  Rozpadł się na kawałki. O ile można powiedzieć, że "najzwyczajniej w świecie".

  A ja upadłam na ziemię boleśnie obtłukując sobie tyłek. Zignorowałam to jednak i zerwałam się na równe nogi.

  -Kto tu jest!?- obróciłam się, ale nikogo nie zauważyłam. Tylko jakiś cień przemknął na balkonie.