środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 6 'pięć i jedna ósma cienia'


 


Dobry! :D
Znaczy sorry, znowu długo mnie nie było i w ogóle. A co najgorsze nic nie napisałam przez całą przerwę D:
Oh, well...
Wczoraj zrobiłam coś naprawdę dziwnego, bo z własnej, nieprzymuszonej woli wysprzątałm cały mój pokój. NO LOL. Ale w sumie... Julnik ma wolne i siedzi w domu bo nikt nie chce się z Julnikiem spotykać to Julnik odrabia z nudów pracę domową i sprząta...
No czytanie książek to chyba oczywistość :D
Odkryłam tag-bardzo-żajebisty-blog gdzie dziewczyna z Ukrainy publikuje swoje rysunki. Co prawda, Lokiego tam nie ma, ale ile jest ludziów z Percy'ego Jacksona i Harry'ego Pottera OuO
Macie tu linka:
http://viria.tumblr.com/
Jeżu... Ja się jeszcze nauczę tak rysować goddammit! A ten jej Nico... OvO noż po prostu mam już dzięki niej pomysła na kolejne opowiadanie <333
Już chyba dziesiąte <333
JAK JA TO NAPISZĘ W OGÓLE D:
Ej dobra jakoś dam radę ^^
Jak na razie to siedzę sobie od kilku godzin na balkonie i odłożywszy 'Klan Wilczycy' zabrałam się za poprawianie Bransoletki C:
I wiecie co? Jakoś tak fajnie jest.
Ale ten cholerny Blogger jakoś tak dziwnie rozmieścił tekst i trudno mi z tym cokolwiek zrobić, bo na stronie edycji postu jest wszystko w porządku -_______________- Dzienki blogger dzienki do prawdy.
No dobra: jeden z takich dość sporo-dziejących-się rozdziałów, mam nadzieję, że się spodoba C:








W jednej chwili śpiący dom zmienił się w ul. Nie przypuszczałam, że ci ludzie pomimo, że "używają mózgów, a nie mięśni" tak szybko ogarną sytuację.

  -Gdzie twój ojciec?- spytałam Ewilan.

  -Przeniósł się do pałacu, żeby powiadomić dowódcę wojska.-odpowiedziała dziewczyna wyraźnie czymś zaniepokojona. Po chwili coś do niej dotarło- Co powiedziała ci moja matka?

  -Żebym zostawiła cię w spokoju, bo inaczej będzie ze mną bardzo źle- odpowiedziałam mocno akcentując ostatnie słowa- Niestety, chyba już mam przerąbane, mogłam nie budzić ciebie, tylko kogoś innego.

  -Aha. Bo widzisz, odkąd się odnaleźliśmy, bardzo się boi, żeby nikomu nic się nie stało.

  -Powiedzmy, że rozumiem co masz na myśli- spojrzała na mnie zaskoczona- później ci wyjaśnię. Myślisz, że gdzieś jesteśmy potrzebne?

  -Na pewno. Ja jestem rysowniczką, więc lepiej wyjdę na zewnątrz, jakbyśmy mieli bronić miasta. Zawsze można spuścić na wroga betonową kulę, prawda?

  -Z takimi zdolnościami to chyba można wszystko.

  -Chyba, że w pobliżu są gumościery.

Coś mnie tknęło. czyli ten dziwny, galaretowaty stwór to był właśnie gumościer? A one blokują rysowników...?

  -Ale jak...?

  -Potem, bo wytłumaczenie tego wszystkiego trochę trwa. Lepiej się stąd nie ruszaj.- poinformowała mnie Ewilan. I znikła.

No to fajnie. Wszczęłam alarm na praktycznie całe miasto, a teraz mam tu siedzieć tak bezczynnie? Nie. Musiałam wyjść na dwór, choćby po to, żeby zobaczyć, jak wygląda Al-Jeit. Musiało być piękne, jeżeli wszyscy tak szybko rzucili się do pomocy.

Wyszłam z budynku. Moją uwagę od razu przykuł fakt, że na ulicy było całkiem cicho i ciemno. 

  -Taka zmyłka. Czyli jednak nie wytrzymałaś? Ja też. Jestem Salim- odezwał się chłopak, którego bardzo dobrze znałam z ogłoszeń.

  -Ale jak ty... tutaj... nie rozumiem. Nie zauważyłam cię.

  -Przyzwyczaiłem się. Takie uroki bycia cieniołazem.- uśmiechnął się promiennie- Nie ma to jak być zaatakowanym w środku nocy i nie móc nic zrobić, co?

  -Nienawidzę tego uczucia.

  -Ja też. Byłaś już przedtem w Al-Jeit?

  -Nie...

  -Ciekawe, bardzo ciekawe... Umiesz rysować?

  -Zależy, w który sposób.

  -Tak jak Ca... Ewilan.

  -Też mam problem z tym, żeby tak do niej mówić. Jak przez pół roku widzisz tylko nazwisko Camille Duciel, a potem nagle masz ją nazywać Ewilan...

  -Co?

  -Jej przybrani rodzice bardzo dużo zainwestowali w ogłoszenia internetowe. Megafon na pół Europy z tym waszym "zaginięciem". A co do rysowania, to nie wiem, czy potrafię.

  -Aha. Ładnie tu, co?- spytał widząc, że przyglądam się fasadom domów stojących przy ulicy.

  -Mhm. Nie chce mi się tak tu stać.

  -To idź do domu.- zażartował.

  -Nie, po prostu mam ochotę do czegoś się przydać.

  -Uwierz mi, osobom, które nie potrafią rysować jest bardzo trudno znaleźć jakieś pożyteczne zajęcie w takiej sytuacji.

  -Skąd wiesz?

  -Nie jestem rysownikiem, tylko cieniołazem, to zupełnie inne gildie. Co z tego, że zmieniam się w wilka, jak łatwiej mnie zabić niż pięcioletnie dziecko, które umie wykonać przejście w bok?

  -To niefajnie. Naprawdę zmieniasz się w wilka?

  -Tak, ale wolałbym nie demonstrować. Wiesz, po przemianie w pieska jest mi ciężko wrócić do ludzkiej postaci.

  -Rozumiem. Chyba pójdę do ojca Ewilan i zapytam, co mam robić.

  -Tylko jak...?

  -Nie wiem, do tej pory mi się to udawało. Wziąć cię ze sobą?

  -Myślę, że lepiej będzie, jak zapytamy Ewilan albo Akiro, bo Altan... cóż, nie darzy ani ciebie, ani mnie wielką sympatią. Przynajmniej tak mi się wydaje.

  -Ok, więc do kogo?

  -Chyba do Edwina.

  -Tego wysokiego, z siwawymi włosami?
  -Tak.

  Położyłam chłopakowi rękę na ramieniu i wyobraziłam sobie, co mógł teraz robić tamten mężczyzna. Chwilę później staliśmy tuż przed wysokim, barczystym facetem, który patrzył na nas jak na ogromny oddział w pełni uzbrojonej armii, który tylko czeka na jego rozkazy. Po chwili jednak dotarło do niego kim jesteśmy i na jego twarzy twarzy zobaczyłam cień poirytowania. A może rozczarowania?

  -Świetnie, że jesteście - powiedział siląc się na swobodny ton - ale jak się tu znaleźliście?

  -Przejściem w bok, proszę pana.

  -Mów mi po imieniu. Nie lubię czuć się stary.

  -Dobrze, czy jesteśmy do czegoś potrzebni?

  -Tak, musicie udać się na Łuk i obserwować, czy nikt nie idzie.

  -Czy to był sarkazm?

  -Cóż, można by tak powiedzieć. Ale mimo wszystko moglibyście się tam udać... Choćby na zwiady.

  -Już tam kogoś wysłałeś, prawda?

  Dziwnie było mówić „ty” do czterdziestolatka wyższego ode mnie o dwie głowy i o jeszcze wyższym ego, ale tego dnia pojęcie „dziwne” nabrało zupełnie nowego znaczenia.

  -Ech, po prostu znajdźcie jakieś miejsce gdzie was nie zabiją, dobrze?

  -Ale dlaczego jeśli i tak zginiemy jeśli zajmą Al-Jeit?

  -Słuchaj Sal- Saley- Sa... Sally.- ci ludzie mieli wyraźne problemy z wymową mojego imienia- Bardzo przyjemnie się z tobą gawędzi ale mam miasto do obronienia i cóż... jeśli coś się stanie Salimowi to nie sądzę żeby Ewilan była wyrozumiała wobec kogokolwiek.

Salim zarumienił się lekko ale po chwili wyprostował się i zwrócił się do Edwina z wyrzutem:

  -Czy ty uważasz że jestem jakimś dwulatkiem, który cały czas potrzebuje ochrony? Zrozum, jeśli jest jakieś wejście do miasta, którego nie obstawiłeś, albo jakiś inny sposób w jaki możemy przydać się w obronie, to czemu nie pozwolisz nam nic zrobić?

  Edwin był wyraźnie zbity z tropu. Zastanowił się przez chwilę.

  -Właściwie jest jadna brama. Jedna z pomniejszych, ale do niej najtrudniej się dostać jeśli nie zna się doskonale tamtej części miasta. Nie widać z niej Łuku więc praktycznie nikt z niej nie korzysta...

  -Doskonale!- Powiedziałam rozpromieniona.

Widząc ich zdziwione spojrzenia doszłam do wniosku, że muszę szybko naprawić tą sytuację.

  -Sorki, ale po prostu to jest luka w systemie, której oni szukają. Edwinie, nie zastanawiałeś się nad tym, że nawet jeśli ogromna armia zrobi paradę od samego Łuku to mogą wysłać pojedyncze jednostki żeby utorowali drogę przez inne bramy? Czy dasz im się tak wykiwać?- Mężczyzna podniósł jedną brew- Ech... Czy dasz im się tak pokonać?

  -Wykiwać powiedziałaś? To ciekawe... Ale skąd ty tyle o nich wiesz?- zerknął na mnie podejrzliwie. Wiedziałam, że balansuję na cienkiej linii pomiędzy jego szacunkiem a uznaniem za szpiega bojowników.

  -Wydaje mi się to najbardziej logiczne. Z tego co widziałam i słyszałam w Al-Poll-

  -Wytłumaczysz mi późnej to Al-Poll.

  -Oczywiście, z tego co wiem, to oni po prostu nauczeni doświadczeniem nie stawiają wszystkiego na jedną kartę. My też nie powinniśmy bo nas przechytrzą. Mógłbyś mi opisać tą bramę? Byłeś tam kiedyś?

  -No więc zwykle jest tam ciemniej niż wszędzie indziej, nie widać Łuku... Niektórzy mówią, że jest tam trochę przerażająco w nocy, jest zbudowana z kamienia, drzwi już są najprawdopodobniej tak spróchniałe, że nie stanowią żadnej przeszkody. Ulica jest wybrukowana a budynki mniej okazałe niż w reprezentacyjnej części miasta.

  -Dziękuję bardzo. Tyle chyba mi wystarczy. Czy powinniśmy wziąć ze sobą jakąś broń czy lepiej będzie jeśli pozostaniemy nieuzbrojeni?

  -Jeśli Salim ma swój sztylet i weźmiesz jeden z pokoju Ellany to powinno wam to wystarczyć.

Ucieszyłam się z tego powodu. Co prawda nie miałam bladego pojęcia jak posługiwać się sztyletem, ale ze wszystkich książek przeczytanych do tej pory mogłam wyciągnąć coś na ten temat. Sztylet- broń ludzi inteligentnych.

  Znów położyłam Salimowi rękę na ramieniu. Przenieśliśmy się pod dom Ewilan.

  Dość szybko znalazłam pokój Ellany. Ale nie znalazłam tam żadnej broni. Musiała zabrać wszystko ze sobą. Zamiast tego weszłam do pokoju Ewilan. Pamięć mnie nie myliła: na stoliku nocnym leżał piękny nóż z klingą lśniącą jak lustro. Bez namysłu chwyciłam broń i pasek, na którym znajdowała się skórzana pochwa sztyletu.

  W biegu założyłam pasek, wsunęłam ostrze do pochwy i kilka sekund później wypadłam na chłodne, nocne powietrze. Salim już na mnie czekał. Tak, jak poprzednio położyłam mu rękę na ramieniu.

  Skupiłam się maksymalnie na tym, jak mogła wyglądać ta brama. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to ciemne miejsce, którego nie oświetlają żadne lampy, stara, brukowana ulica i szarobrązowa zabudowa. Zamknęłam oczy, gdy poczułam, że się przenosimy. Otworzyłam je. Moim oczom ukazała się mniej więcej takie miejsce, które spodziewałam się ujrzeć. Edwin znacząco je upiększył w swoim opisie. Najwyraźniej Al-Jeit nie było całe jednym wielkim kryształem, mieszkali tu też zwykli ludzie. Po chwili, wyjrzawszy zza bramy zobaczyłam coś jeszcze. Oto sto metrów od nas szło kilku ludzi ubranych na czarno.

  -Schowaj się gdzieś. Za chwilę wrócę z Edwinem- powiedziałam do Salima.

  -Nie możesz mnie zabrać?

  -Proszę, twoją osobę szybciej sobie wyobrażę niż to zatęchłe miejsce. Od tego może zależeć los całego miasta...

  -Tym razem zależy od ciebie- uciął- ale dobra, poczekam. Tylko błagam, byle nie za długo.

  -Dobra. To ukryj się gdzieś.
  Dotarło do mnie, jakim zaufaniem musiał mnie obdarzyć. Tym bardziej nie mogłam go zawieść. Ryzykowałam nie tylko tym, że nigdy więcej mi nie zaufa, ale też jego życiem. A w takim wypadku nie mogłam pozwolić sobie na błąd.

  Gdy zobaczyłam, ze chłopak znalazł sobie kryjówkę, przeniosłam się do tego miejsca, gdzie był fechmistrz. Zmaterializowałam się tuż przed nim, gdy właśnie gdzieś miał iść.

  -Edwinie- powiedziałam- chyba ich mamy.

  -Prowadź- rzucił tylko. chwyciłam go za ramię i wyobraziłam sobie Salima. W bramie znaleźliśmy się w samą porę, żeby stanąć twarzą w twarz z pięcioma bojownikami Chaosu.

  Jeden z nich miał na ramieniu gumościera, zapewne na wypadek napotkania rysowników. Co nie zmieniało faktu, że oni sami też nie mogli teraz rysować. Przynajmniej tyle zdążyłam się dowiedzieć podczas mojego krótkiego pobytu tutaj.

  Chyba zobaczyli, że to ja wykonałam przejście w bok, dzięki któremu oni nie mogli dostać się do miasta z łatwością. Powyciągali więc szable i zaczęli biec w moją stronę bez wątpienia po to, żeby mnie zabić. Zaczęłam biec w kierunku bramy, tak, żeby znaleźć się przy ścianie. Miałam pewien plan, który mógł ocalić albo przynajmniej przedłużyć o chwilę moje życie. Albo po prostu je zakończyć, gdyby się nie powiódł.

  Kiedy nie mogłam już bardziej rozpłaszczyć się na ścianie, nie zwolnili kroku. Jacy oni są przewidywalni pomyślałam, gdy ostrza ich szabli były może dwa metry ode mnie. Kiedy już miałam zostać przeszyta jedną z nich na wylot, wykonałam przejście w bok i znalazłam się za nimi. Usłyszałam szczęk giętego metalu. Mój plan się powiódł.

  Teraz do akcji wkroczył Edwin. Podczas gdy Bojownicy zajmowali się podnoszeniem się z ziemi, mężczyzna wziął swoją szpadę i...

  Znalazłam szybko Salima schowanego w jakiejś szparze, po czym przenieśliśmy się pod dom Ewilan, żeby nie oglądać dzieła fechmistrza. Weszliśmy do środka, gdzie czekali nas praktycznie wszyscy.

  -Coś się udało zrobić?- przepełnione jadem pytanie zadała matka Ewilan. Chyba nie była zadowolona z faktu, że naprawdę do czegoś się nadaję. Ale może to było tylko moje odczucie...?

  -Możliwe, że bojownicy Chaosu wysłali szpiegów do miasta, żeby zobaczyć, czy się ich nie spodziewaliśmy.

  W pewnej chwili poczułam, że unoszę się w powietrze. Mogłam coś zrobić, ale nie chciałam walczyć. Skoro już- przynajmniej miałam taką nadzieję- ochroniłam Al-Jeit przed atakiem, to mogłam zginąć. A to, że tę śmierć zada mi moja rówieśniczka, i że ma na imię Ewilan, to trochę inna sprawa.

  Dziewczyna zabrała mnie w ten sposób do swojego pokoju. Gdy zamknęła drzwi, bezceremonialnie zrzuciła mnie na twardą podłogę. Cudem nie złamałam nogi, a przynajmniej tak to poczułam. Dziewczyna narysowała nade mną wiadro wody, ale przeniosłam się w przeciwległy kąt pokoju. Odwróciła się. Jej oczy, zwykle patrzące łagodnie, miotały teraz śmiercią. Wiedziałam, że coś rysuje. Szybko podniosłam się z ziemi i stanęłam tuż przed nią.

  -Dobra, rozumiem, że chcesz mnie zabić, ale z jakiego powodu, jeśli można wiedzieć?- zdziwiło mnie, że nie wykrzyczałam jej tego w twarz, tylko zapytałam spokojnie. Przedtem raz mi się to zdarzyło. W pierwszej klasie. Mało nie złamałam potem Faren nosa. Chyba Ewilan nie wiedziała, do jakiego stanu mnie doprowadziła.- Słuchaj, jeśli chodzi ci o twój sztylet...

  -Teraz udajesz, że nie wiesz, tak?- wysyczała tamta w moją stronę- Myślisz, że JA nie wiem?- Nie umiała ukrywać emocji nawet tak dobrze, jak szeptacz. Furia była po prostu wszędzie. I to nie tylko z jej strony.

  -Dość tego- powiedziałam bezpośrednio do niej.- Wytłumaczysz mi o co ci do cholery znowu chodzi?

  -Nie możesz mi rozkazywać. Jesteś ode mnie młodsza.

  -A ty ode mnie niższa.

  -Parę centymetrów...

  -Ale jednak. Więc może wytłumaczysz mi z łaski swojej, o co ci chodzi, bo nie mogę zrozumieć, dlaczego się tak chandryczysz.

  W ostatniej chwili uchyliłam się od ciosu pięścią w twarz.

  -Tak, widzę, że chcesz dla mnie jak najgorzej, tylko do jasnej ciasnej dlaczego!?- Mówiłam cicho i szybko. Jakimś cudem jeszcze jej nie oddałam. Wychowanie w przedszkolu... Ludzie...

  -Wara od moich bliskich. Ostrzegam...

  -Salim?

  -Nie!- chyba było ją słychać na dworze.

  -Kłamiesz.

  -Nie!- powtórzyła po raz kolejny.

  -Znowu kłamiesz.

  -A ty skąd to niby wiesz?!

  -Widzę. Nie jestem ślepa.

  -Zostaw go w spokoju.

  -A czy ja mu cokolwiek zrobiłam?

  -Oczywiście, że nie- ech, ta ironia...- Tylko. Próbowałaś. Ukraść. Mi. Chłopaka!

  -To wszystko?- Chciało mi się śmiać. Zrobić taką awanturę o coś takiego?

  W tym momencie wybuchłam głośnym śmiechem.

  -Co cię tak śmieszy!?- wydarła się na mnie rysowniczka.

  -To... Jak... Szybko... Wyciągasz... Pochopne... Wnioski...- mówiłam nie mogąc się powstrzymać od chichotania- Wybacz... Ale... To takie... Absurdalne...

  -Nie wiesz, jak to jest, bo ty najwyraźniej nie umiesz tego dostrzec, ciebie nikt nigdy by nie pokochał! Kto chciałby spędzić chociaż godzinę z tobą, byłby chyba jakimś skończonym idiotą! Chyba dlatego nic nie rozumiesz! Nie wiesz, jak to jest mieć kogoś ważnego, na kim ci zależy, kogoś, kto-

  -Uwierz mi, wiem. Stracić trzyletni związek nie jest łatwo. Zwłaszcza, jak chłopak jest naprawdę idealny dla ciebie. Serio, wiedzę jak bardzo mu na tobie zależy. Zrozum, nie jestem tu po to żeby zniszczyć ci życie i nie chcę dla nikogo z was źle. I wiem jak to jest stracić kogoś takiego. I miałabym zabierać ci Salima!? Słuchaj czy ty myślisz że jestem jedną z takich dziewczyn? Uważasz mnie za aż tak tępą osobę? Dzięki za uznanie.- Gdy zobaczyłam, że moje słowa przyniosły spodziewany efekt, zwolniłam trochę. Złość ulotniła się razem z myślami. Kontynuowałam już dużo spokojniej- Salim jest w porządku...

  -Co z tego!? Zostaw go w spokoju!

  -Ale jako przyjaciel, nikt więcej. Dobrze dogaduję się z chłopakami, ale tak mam od zawsze i przywykłam do tego, że się z nimi raczej przyjaźnię.

  Usiadła na krześle. Ale zaraz potem wstała i znowu kontynuowała recytowanie swojej listy zażaleń na mnie.

  -Co nie zmienia faktu, że wyszłaś na zewnątrz, kiedy mówiłam ci, żebyś została.

  -Nie słucham bezsensownych rad.

  -Wiesz, co...?

  -Wiadro.-powiedziałam, zanim kontynuowała- Wiesz, gdzie byli bojownicy?

  -Nie.
  -Gdybym cię posłuchała to już otworzyliby bramę dla swojej armii. Salim też nie słucha głupich rozkazów. I bardzo dobrze, ciesz się z tego. Udaliśmy się do Edwina, a on powiedział nam żebyśmy obserwowali jedną z mniejszych bram używanych przez mieszkańców. Tam się na nich natknęliśmy. Oczywiście Edwin rozprawił się z nimi bez problemu, ale nie wiem co by było gdyby wtargnęli do miasta. Mieli ze sobą gumościera i nie wyglądali na litościwych i uczciwych przeciwników

  -Czyli to byli Mentaï... Ale czekaj, czy ty zabrałaś mój sztylet?

  -Tak, przepraszam, miałam ci go zwrócić zaraz po powrocie.

  -Przydał się?

  -Nie musiałam go nawet używać, ale Edwin poradził nam żebyśmy wzięli jakąś broń. Skąd go masz? Jest świetny.- powiedziałam oddając jej pasek z przyczepionym do niego ostrzem.

  -Ech, długa historia. Powiedzmy, że narysowałam go chcąc pomóc Ellanie, kiedy nie wiedziałam jeszcze jakie prawa rządzą Wyobraźnią... Długo by opowiadać.

  -Rozumiem. Ma jakieś imię? Bo-

  -Nie, wolę nie nadawać mu imienia. To takie... ziemskie.

  -Nie chcesz mieć z Ziemią nic wspólnego?

  -Wystarczy mi już tamtego świata.

  -Aha. W każdym razie przepraszam za sztylet.

  Zostawiłam ją tak w jej pokoju. Wolałam nie czekać aż przypomni sobie jeszcze jakiś powód do kłótni.

  -Ty jesteś Siam, prawda?- spytałam przechodzącą obok mnie dziewczynę z długim, jasnym warkoczem.

  -Tak. 

  -Jest w Al-Jeit jakaś biblioteka? Przepraszam, źle sformułowałam pytanie- powiedziałam widząc jej zaskoczone spojrzenie- gdzie tu jest biblioteka?

  -Największa znajduje się w pałacu Sil'Afiana.

  -Kogo?

  -Sil'Afiana, cesarza Imperium Gwendalaviru. A co? Chciałabyś się tam dostać?

  -Yyy. Tak.

  -Może tak za cztery godziny. Mogę cię tam zaprowadzić, ale dwie osoby idące do biblioteki o drugiej nad ranem...?

  No tak, zaaferowana tym wszystkim nawet nie zwróciłam uwagi na to, która jest godzina...

  -A mogłabyś? Byłabym ci bardzo wdzięczna.

  -Dobrze, o szóstej trzydzieści wychodzimy.

  -Mhm. Więc... Dobranoc- dziwnie było mówić coś takiego o tej porze.

Blondynka poszła do swojego pokoju, ale ja wiedziałam, że i tak nie zasnę.

  Znów znalazłam się w tej wielkiej, okrągłej sali, w której ostatni raz widziałam Lokiego.
  Podniosłam z ziemi jeden z kawałków gruzu. Nagle usłyszałam za sobą jakieś dziwne dźwięki. Coś jak szepty, może warki albo szmer. Odwróciłam się. Za mną stał dwumetrowy stwór. Miał czarną skórę porośniętą grzybami, wielkie oczy i strasznie długie pazury u "rąk". To nie mógł być człowiek, bojownik, ani nikt tego pokroju. I raczej to nie był Ts'Żerca. Odruchowo cofnęłam się o krok, ale to okazało się błędem. Zostałam podniesiona do góry przez wielkie łapska, których właściciel najprawdopodobniej chciał mnie udusić. I w tym momencie...

  Najzwyczajniej w świecie...

  Rozpadł się na kawałki. O ile można powiedzieć, że "najzwyczajniej w świecie".

  A ja upadłam na ziemię boleśnie obtłukując sobie tyłek. Zignorowałam to jednak i zerwałam się na równe nogi.

  -Kto tu jest!?- obróciłam się, ale nikogo nie zauważyłam. Tylko jakiś cień przemknął na balkonie.

czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 5 'Przejście w bok'

Stwierdzam powrót bo tak :)
Pierwsza, bardzo ważna rzecz:
PRZEPRASZAM WAS BARDZO, powinnam była pomyśleć o Waszych sprawach i obowiązkach zanim napisałam poprzednią notkę. Po prostu nie wiem, jakim cudem, ale u mnie jest na tyle luźno, że mam ten czas na błądzenie po internetach, zupełnie nie pomyślałam o tym, że ktoś może być w innej sytuacji .-.
Tak, Saskia, naprawdę świetny z ciebie Sherlock...
I, jeju, tak Wam dziękuję za te komentarze, że no na serio, po prostu... :333333
Druga, właściwie nieważna rzecz:
Dzisiaj do mojej mamy przyszedł mail ze SKENE, czyli agencji castingowej... I powiedzieli mi, żebym zgłosiła się na casting do reklamy XD
(szukają szczupłej dziewczyny z długimi włosami i o naturalnym wyglądzie, z wcześniejszym przygotowaniem aktorskim) XD
I uznali, że mogę odpowiadać kryteriom... LOL. Saskia w reklamie... no lol no
Mam długie włosy i przygotowanie aktorskie, i... to wszystko. Ale nieźle można na tym zarobić, więc YOLO SWAG i wbijam do studia jutro XD
Kolejna nieważna rzecz (takie, żebyście miały pojęcie, kim w ogóle jestem XDDD)
mam PRZEOGROMNĄ fazę na Percy'ego Jacksona!!!!! :D
Z przyjaciółką już zdecydowałyśmy, że jestem Annabeth, i ona PRÓBUJE rozkminić, kogo (według mnie) powinniśmy mianować Percym, bo oni są później razem i terefere i wgl. Mamy już chyba z pięć postaci przyporządkowanych do ludziuff z naszej klasy. Wy też tak czasami macie, że przekładacie w ten sposób ulubione książki na rzeczywistość? Moja przyjaciółka jednak nie nazywa mnie swoją przyjaciółką, bo uważa że przyjaciele to są przez przynajmniej pięć lat, a my się poznałyśmy w piewszej gimbazjum, czyli półtora roku temu, soł...
Ktoś pofangirluje ze mną??? :3
WHATEVAAAAAA
Poza tym:
błądząc po internetach (dokładniej Twitterze XD) natrafiłam na pomysł CZEGOŚ ABSOLUTNIE FANTASTYCZNEGO!!! Dokładniej jest to słoik wypełniony kolorowymi karteczkami na których zapisane tytuły książek z których wszystkie chcę przeczytać ale nie wiem za którą się najpierw zabrać. Chcę też zrobić takie coś, i tu poproszę Was o pomoc, ponieważ lista książek, które chcę przeczytać, owszem, jest długa, ale mam cały czas wrażenie, że jednak sporo w niej brakuje. Znacie jakieś fajne książki, które możecie mi polecić? :D
Okay, piszcie książki pry komentarzach, jeśli coś Wam wpadnie do głowy. O właśnie, czytał ktoś 'Zwiadowców'? Bo już od dłuższego czasu chcę się za to zabrać...
Dobra, nie przedłużając,
Jeszcze raz dziękuję za komentarze,
I przepraszam za swoją ignorancję,
Zapraszam do czytania,
Saskia C:

Muzyka: Złota klasyka wśród inspirujących kawałków
~E.S. Posthumus- Nara
Omigod, E.S. Posthumus to geniusze... Każda ich pisenka ma taki niepodrabialny 'klimacik', i słychać tą staranność i w ogóle... Flo, poznałam ich dzięki Tobie, i po prostu nie wiem jak mam Ci dziękować!



   -Na długo ją sprowadziłaś- mruknął mistrz Duom
   -Nie wiedziałam, że potrafi to zrobić- ogłupiała wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą stała- Jakbym była na to w jakiś sposób przygotowana wcześniej, poprosiłabym, żebyście mieli ze sobą gumościera, albo inną blokadę...
  -Wszystko fajnie, ale jak ją sprowadzimy z powrotem?- zapytała rzeczowo Siam.
  -Będę musiała po nią wrócić- powiedziałam.
  -Chyba jednak nie- Stary analityk pokazał na powietrze za mną. Gdy się odwróciłam, stała tam Sally.
  -Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co się właściwie stało?- chyba była zaskoczona tym, co zrobiła.
  -Wiesz, mam wrażenie, że właśnie przeniosłaś się pomiędzy światami. A w ogóle to jak masz na imię?

 
  -Sally. W jaki sposób mogę wam pomóc?
  -Jeszcze nie wiemy. Ale podobna sytuacja zdarzyła się już wcześniej, przed wojną światów. Okazało się, że osoba, która pojawiała się w wizjach pewnego rysownika, uratowała Imperium przed zagładą ze strony Bojowników chaosu i Ts'żerców.
  -Kim są Bojownicy chaosu?
  Tym razem mistrz zwrócił się do młodej rysowniczki.
  -Ewilan, gadałaś z nią tyle czasu, a nie powiedziałaś jej o niczym istotnym dla jej misji?- kontynuował w moją stronę- Otóż, Sally, społeczeństwo w imperium dzieli się na gildie. Istnieją różne gildie jak chociażby Żeglarzy, Marzycieli, Cieniołazów, Wartowników oraz właśnie Bojowników chaosu.- Gestem nakazał mi, żebym milczała- później ci to wyjaśnimy. Ci ostatni są wrogami Gwendalaviru. Dążą do unicestwienia porządku i wszelkiego dobra.
  -Tacy Chitauri czy jak im tam.- wtrąciła Ewilan.
  -Mniejsza, po prostu są bardziej niebezpieczni od Ts'żerców. Wiesz, dlaczego?
  Nic nie powiedziałam, bo chciałam się dowiedzieć, czy wytłumaczenie tej kwestii, które przyszło mi do głowy, jest właściwe.
  -Ts'żercy muszą wysyłać piechurów, takie wielkie pająki podporządkowane sobie, do innych miejsc, bo nie umieją...
  -Wykonać przejścia w bok, a Bojownicy umieją, prawda?
  -Skąd wiedziałaś?
  -Intuicja. Poza tym jak się przeniosłam, przepraszam za to, co teraz powiem, ale patrzyliście na mnie wtedy, jakbym była waszym największym wrogiem, który przyparł was do muru i podkłada dynamity... Właśnie takim Bojownikiem.
  -Ciekawe. A w jaki sposób wykonałaś przejście w bok?
  -Nie wiem. Wyobraziłam sobie mój pokój, w którym bawił się mój kot...
  -Rozumiem. Wiecie co- tu zwrócił się do całej naszej grupy- Myślę, że warto by iść już spać, hm?
  -Dobrze.
  Nie rozumiem, dlaczego wszyscy go słuchali. Bo był najstarszy, najmądrzejszy? Wydawał się takim przywódcą. Dla mnie nie wyglądał na autorytet. Zupełnie.
  Potem (jak mi się wydawało) matka Ewilan zaprosiła mnie do swojego pokoju "na słówko". Podejrzewałam, że to co powie, nie będzie przyjemne. Było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Gdy tylko zamknęła drzwi, odwróciła się do mnie, a jej oczy miotały błyskawice. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, leżałabym już martwa odkąd pierwszy raz się tu pojawiłam. Od razu przeszła do sedna sprawy. Przynajmniej tyle.
  -Jeśli jeszcze raz zrobisz jej krzywdę, to osobiście przysięgam, że pożałujesz, że znalazłaś się na tym świecie.
  -Już żałuję...
  -Bezczelność!
  Kontynuowałam niezrażona:
  -Moi rodzice nie żyją, odkąd skończyłam trzy lata, proszę pani. Jedyna chwila spędzona z nimi, którą pamiętam, to był moment ich, hmm śmierci...? Teraz wolałbym, żeby tamci strażacy mnie nie znaleźli.- na to wspomnienie poczułam, że naprawdę tak chcę. Po przeanalizowaniu mojego życia to byłoby najlepsze wyjście.
  -O czym ty mówisz, dziewczyno!? Jacy strażacy, co ty bredzisz?
  -Wracaliśmy wtedy z wakacji samolotem. Po prostu zaczęliśmy spadać. Kiedy się rozbiliśmy, przeżyłam jako jedyna. Pamiętam, jak przestraszyłam się strażaka i próbowałam schować się za mamę, ale w tym momencie jej ciało zaczęło się palić. Od kiedy tamten facet wziął mnie na ręce, bardzo boję się być do góry nogami albo ponad ziemią. No, niedługo będzie jubileusz dwunastolecia mnie jako sieroty wychowywanej przez odległą kuzynkę mamy. Czy to nie wystarczy, żeby żałować, że w ogóle się żyje?
  Kobieta nic nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie, jakbym naopowiadała jej historii o wróżkach i czarodziejkach, a potem stwierdziła, że pochodzę z Księżyca. Chyba nie spodziewała się, że coś takiego usłyszy ode mnie- tej sadystki, która dręczyła jej córkę przez tyle czasu.
  -Co nie zmienia faktu, że przysporzyłaś jej mnóstwo kłopotów. Wiesz, że przez ciebie zasłabła na środku Łuku!?- Jej zdziwienie gdzieś uciekło, pozostała jedynie furia- Gdyby stamtąd spadła, roztrzaskałaby się na dole jak nic!
  -Przepraszam, ale co to jest Łuk?
  -Ty nic nie wiesz o tym miejscu!? Więc po co napastowałaś Ewilan przez tyle miesięcy!?
  -Proszę pani, czy wyglądam pani na kogoś, kto tak o, dla zabawy albo jakiejś okrutnej rozrywki dręczy swoich rówieśników? Nie mam czasu, żeby kogokolwiek napastować, dręczyć i zamęczać swoją obecnością! Czy to jest tak trudne do pojęcia, że mam dosyć własnych spraw i problemów!? To może, skoro wyjaśniliśmy już tę sprawę, udam się z powrotem do domu.
  Nie chciałam wracać do domu. Pragnęłam znaleźć się gdziekolwiek. Ale musiałam szybko się gdzieś przenieść. Po chwili stałam w swoim pokoju w Londynie.
  Wyobraziłam sobie kogokolwiek. Pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl, po trochę zbyt długim błądzeniu myślami to Loki- bóg, który zaatakował Ziemię i zniszczył wieżę kontrolną na lotnisku, które miało nadzorować ten lot sprzed dwunastu lat, kiedy straciłam rodziców. Właśnie, swoją drogą, to co się z nim dzieje po bitwie o Midgard? I czy jest zamieszany w tę sprawę? Byłam bardzo ciekawa. Zastanawiałam się, co by zrobił w takiej sytuacji, jak moja? Znowu poczułam to uczucie, które towarzyszyło każdemu przejściu w bok. Nie, nie tam! pomyślałam, ale było już za późno. Myślałam, że trafię do tego mitycznego Asgardu, ale znalazłam się dwa metry od boga, w tej dziwnej sali, którą widziałam już raz we śnie... Ale jak on się tu znalazł?
  Usłyszałam czyjeś kroki. Szybko schowałam się za jakąś stertą gruzu. Loki stał kilkanaście metrów dalej. Dziwne, że mnie nie zobaczył, ani nie usłyszał. A jednak. odwrócił się w moją stronę. Skuliłam się jak mysz i siedziałam tak, dopóki serce nie przestało mi tak głośno walić. Miałam wrażenie, że on i ten ktoś, kto przyszedł, mogą to usłyszeć. Zaskakująco szybko się uspokoiłam. W tym momencie usłyszałam strzępek rozmowy.
  -Kiedy w takim razie?- spytał tamten dziwny ktoś
  -Jak tylko wasza armia będzie gotowa- odpowiedział Loki- weźmiemy ich z zaskoczenia. Wtedy pójdzie gładko. Ale Mentaї muszą zaatakować na samym początku, więc szykujcie się szybciej.
  -Nasza armia jest zawsze gotowa.
  -W takim razie możemy ruszać.
  -Nie- wyszeptałam siedząc w swoim ukryciu.
  Chwilkę później bardzo silne ręce chwyciły mnie i podniosły do góry. Poczułam, że ten ktoś zaraz rzuci mną przez cały pokój. Rzeczywiście, w następnym momencie leciałam prosto na spotkanie ze ścianą.
  Z całym impetem wleciałam w kanapę u siebie w salonie.
  -Muszę coś zrobić- powiedziałam do siebie. Wyobraziłam sobie Lokiego. Znów byłam w tej okrągłej sali. Tyle że tym razem stałam pewnie na nogach.
  -Lepiej na nią uważaj.- powiedział do boga ten dziwny mężczyzna.
  -Więc zablokuj ją w jakiś sposób!
  Nabrałam pewności, że tamten jest wspominanym tak często Bojownikiem chaosu. Wydał z siebie serię dziwnych dźwięków, które przypominały skrzeczenie pomieszane z warkotem. Nie wiadomo, skąd pojawił się nagle jakiś stwór. Podobno tylko członkowie tej gildii potrafią przywoływać takie stworzenia.
  -Teraz, Loki- powiedział facet- jak gumościery są w pobliżu, daleko nie ucieknie.
  Już miałam oberwać błękitnym pociskiem wystrzelonym przez tego ostatniego, ale uchyliłam się szybko. Gdy przenosiłam się z tego miejsca do pokoju Ewilan, ostatnie, co dobiegło do moich uszu, to słowa "Ale jak to możliwe!?"
  -Ewilan!-powiedziałam, gdy pojawiłam się w pokoju dziewczyny. Znowu się przestraszyła. Kurczę, no to mam przerąbane- Naprawdę to ważne.
  -Co się stało!?
  -Oni chcą zaatakować Al-Jeit.
  -Jacy oni?
  -Bojownicy chaosu.
To podziałało na nią jak piorun. Zerwała się na równe nogi i zniknęła. Po chwili usłyszałam dochodzące z sąsiednich pokojów głosy. To chyba był ten sposób na uratowanie imperium. Przynajmniej do czegoś się przydałam.

środa, 19 marca 2014

List do tych, których nie ma


Tylko proszę nie zrozumcie tego jako obraźliwego z mojej strony. Proszę ;_;

Halo...? Jest tu ktoś? Ojej, czytasz to? Dziękuję Ci, że jesteś. Tak bardzo Ci dziękuję ;u;

Powiem tyle: Ten blog jest MARTWY. Po prostu martwy. Aż nie chce mi się na niego wchodzić, sprawdzać, czy ktoś cokolwiek napisał. Najwyrażniej dla ludzi to kolejne opowiadanie na ten sam temat, wkurwiająca bohaterka, i taka sama autorka. Jeśli już chcesz tu znaleźć jakiekolwiek ślady życia, to kliknij prolog albo pierwszy rozdział bo to jedyne miejsce, gdzie coś się działo. Gdzie miałam kontakt z osobami, którym chciało się to wtedy czytać ;_;

Możecie się na mnie obrazić, i tak Wam to wybaczę, też jestem człowiekiem. Pod drugim i trzecim rozdziałem prosiłam Was wszystkie chociaż o JEDEN, KRÓTKI KOMENTARZYK, choćby coś w stylu 'przeczytałam to i nie podoba mi się, ale weź pisz dalej, bo może jeszcze coś z tego będzie' albo nawet inne 'pocałujta w dupę wójta' i potem link do własnego bloga, który zajmuje dwa razy więcej miejsca. Nigdy nie oczekiwałam takich komentarzy, jak były na blogu na przykład Florence, bo to po prostu niemożliwe, żeby Bransoletkę komentować w ten sposób. Dlatego, nie wiem, może nie będę usuwać bloga, ale po co mam go prowadzić, jeśli nikt ani tego nie czyta, ani nie wnosi to jakoś wiele do mojego życia. Wnosiło na początku, gdy dzięki temu miałam kontakt z innymi ludźmi. Ale teraz? Czuję się jakbym pisałą sama do siebie. Hej, Saskia, jak tam? A spoko, co tam?

Ech. Źle się z tym czuję. Mówiłam sobie, że nie będę usuwać tego bloga, że napiszę Bransoletkę jako pierwsze opowiadanie, które DOKOŃCZĘ i w ogóle. Ale to było lata świetlene temu, kiedy tak na serio nie wiedziałam, że nikt nie będzie tego czytać. Tak więc na razie chyba zostawię to wszystko, poczekam jeszcze, może ktoś coś napisze. Bo na razie nie mam w ogóle motywacji do pisania dalej. Straciłam ją. Mogłam właściwie w ogóle nie zakłądać bloga, po prostu byłabym cichym komentatorem. A skoro tyle świetnych blogów przerwało działalność, ja swoją również przerywam. Nie wiem. Nie usunę bloga. Nie skasuję opowiadania, bo 65 stron, to mi jednak szkoda. Nadal mam jego ikonkę na pulpicie, ale ostatnio używałam jej, żeby poprawić i skopiować czwarty rozdział.
Którego nikt inny nie przeczytał.

Więc na chwilę obecną,
Przepraszam.
Do (może) zobaczenia.
Saskia.

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 4 'Sally jestem'

  
  Tak. To ewidentnie była mysz. Nie miałam co do tego wątpliwości. Chociaż po chwili nie przypominała mi już typowej myszy. Miała pędzelek na ogonie i podobne, tylko trochę mniejsze- na uszach. Poza tym to była szarobrązowa mysz. Niepewnie wyciągnęłam w jej kierunku rękę, a zwierzątko wskoczyło na nią, jakby zupełnie się nie bało. Nie, to nie mogła być mysz, jeśli ufała człowiekowi. „Tylko co to...?” przemknęło mi przez głowę.
  Nie zdążyłam dokończyć tej myśli, bo w mojej głowie rozległ się inny, obcy głos. Nie wypuszczaj szeptacza. Zostań tam, gdzie jesteś i nie próbuj uciekać. Znajdę cię i tak. Słuchałam tych słów całkiem ogłupiała. Ale co...?
  Nie ogarniam poinformowałam głos w mojej głowie, ale nikt mi nie odpowiedział. Rzeczywiście ciekawe. Ale przynajmniej miałam punkt zaczepienia co do nazwy tej dziwnej myszki, która zdążyła przenieść się z mojej dłoni na ramię. Wzięłam mojego starego laptopa i w wyszukiwarce wpisałam słowo „szeptacz”. Przeklinając pod nosem wyłączyłam chyba z dwadzieścia reklam. Przewinęłam stronę na dół. Ale tam nic nie było. Wpisałam „gatunki myszowate”, ale tam też nic nie znalazłam. Więc czym był TO, co siedziało sobie jakby nigdy nic przy klawiaturze, do jasnej ciasnej!? Nie lubię tego stanu, kiedy nic nie wiem na jakiś temat, poza tym, że coś takiego istnieje.
  Po prostu pięknie. Pięknie! Chyba miałam halucynacje, bo przed moimi oczami zaczęło się dziać coś BARDZO dziwnego. Otóż pół metra ode mnie stał dziewczyna, za której odnalezienie można by było kupić sobie Ferrari.


  -Dlaczego tu jesteś?- spytała marszcząc brwi.
  No to super, jeszcze wie, kim jestem. Może chce mnie zastrzelić czy coś. Po co w ogóle próbowałam zaradzić swoim problemom? Żeby teraz zostać zabita przez tą dziwną dziewczynę? Bo niby po co miałaby nawiedzać mnie w snach i wizjach od kilku miesięcy? Dla czego, jak nie dla mojej śmierci?
  Tylko, że ona nie wyglądała, jakby chciała się mnie pozbyć ze świata żywych. Wyglądała bardzo normalnie. Podejrzanie normalnie, jak na zabójczynię. Siedziała na pufie z laptopem i kotem na kolanach. Miała proste blond włosy do pasa i zielone oczy, patrzące teraz na mnie ze szczerym zdziwieniem. Ubrana w dżinsy i prosty T-shirt zupełnie nie wyglądała na kogoś, kto wyróżnia się czymkolwiek. I zdecydowanie inaczej, niż dziewczyna, którą widziałam we śnie. Ogólnie wszystko się zgadzało, ale blondynka siedząca przede mną miała nieco szczuplejszą twarz, dłuższe włosy, mniejsze, szerzej rozstawione oczy i zdecydowanie inną budowę. Nawet, gdy siedziała, wiedziałam, że jest sporo wyższa ode mnie.
  -Camille, jak widzę?- zapytała niepewnie. Odłożyła laptop i wstała. Podłożyła dłoń, a szeptacz posłusznie na nią zeskoczył- Wiesz, co to jest, prawda?
  -To szeptacz. Nie ma ich na Ziemi.
  -Wiesz, że od ponad miesiąca ty, Salim Condo i Matheiu Boulanger jesteście uznawani za zmarłych?
  -Co!?
  -Napijesz się czegoś?
  -Dobra- zdziwiło mnie, że nie przejawiała jednak złych zamiarów wobec mojej osoby.
  -Soku jabłkowego?
  -Chętnie. Z zatrutych jabłek przypadkiem?
  -Nie wiem, jeszcze go nie otworzyłam.
  „Fajnie się zapowiada” pomyślałam niepewna, czy przeżyję następnych kilka minut. Bałam się jej, ale już wtedy nie wiedziałam, czemu.

  Byłam naprawdę zaskoczona faktem, iż Camille Duciel pojawiła się w mieszkaniu Kate. Do tego jakby wzięła się z powietrza. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie, gdy powiedziała, że szeptaczy nie ma na Ziemi. To skąd ona przybyła? Ze świata umarłych, czy coś? Dobrze, że Kate poszła dzisiaj wieczorem z Harrym na osiemnastkę jego siostry. Pewnie od razu zadzwoniłaby na policję, żeby poinformować o odnalezieniu zaginionej, ale ja wolałam się najpierw czegoś o niej dowiedzieć.
  Doszłam do kuchni. Wyjęłam z szafki dwie szklanki i nalałam do nich soku. Gdy weszłam do mojego pokoju, mój „gość” siedział na kanapie z kicią na kolanach.
  -Widzę, że już poznałaś Shadow.- powiedziałam podając jej napój.
  -Miła jest.
  -Właśnie, mówiłaś coś o tym, że szeptaczy nie ma na Ziemi. Więc skąd one są?
 
  Zaraz, zaraz, czy ona nie powinna wiedzieć, skąd przybywam, jeśli nie dawała mi spokoju przez tyle czasu? W końcu musi wiedzieć, jeśli jest rysowniczką. Dziwne...
  -Z Gwendalaviru. Mogę zadać ci kilka pytań?- spytałam pomimo jej zdziwionej miny.
  -Oczywiście, jeśli ty odpowiesz na moje. Co to jest Gwendalavir?
  -Gwendalavir to imperium w świecie, jakby to powiedzieć... równoległym...
  -Jest więcej takich światów? Bo to by znaczyło, że jest ich jedenaście...
  -Może gdzieś tam jest dwunasty świat, ale nie wiemy o jego istnieniu.
  -Czy to od was pochodzą Chitauri?
  -Chita co?
  -Chi- tau- riiii. Zaatakowali Ziemię ileś lat temu. Chyba mieszkałaś na Ziemi. I nie wiesz o Avengers?
  -O tym wiem, ale nie miałam wtedy pojęcia o Ziemi. Znaczy o Avengers coś mi się obiło o uszy. Trudno o tym nie słyszeć, ale Chitauri... Może Ts' Żercy się tak nazywają inaczej...?
  -Jak wyglądają ci Ts'żercy?
  -Jak przerośnięte jaszczurki w kolczugach.
  -No to raczej nie oni.
  -Więc odpowiedziałam już na twoje pytanie?
  -Myślę, że na razie wystarczy. Wal śmiało- nie spodziewałam się takiego opanowania. Właśnie miała mi powiedzieć, dlaczego mnie męczy od tak długiego czasu, a ona mówi „Wal śmiało”? Nie, to jednak nie jest normalna osoba.
  -Od kiedy wiesz, jak mam na imię?
  -Odkąd zobaczyłam jedno z trzech miliardów ogłoszeń o twoim zaginięciu.
  -Kiedy dokładnie to było?
  -Nie pamiętam ani daty, ani godziny, ale jeśli to ci wystarczy, to od kilku miesięcy.
  -Jak masz na imię?
  -Pojawiasz się znikąd w moim pokoju, i nawet nie wiesz, jak mam na imię? Jesteś jakąś terrorystką, która wysadza ludzi w powietrze nawet nie znając ich imienia? Dobra, miejmy to już za sobą. Możesz odpalać bombę. Sally jestem.
  -Nie... To ty nawiedzasz mnie w jakiś dziwnych wizjach i koszmarach od prawie pół roku, nie ja ciebie. Jak mi to wyjaśnisz?
  -Nie wyjaśnię, bo o niczym nie wiem. Nikogo nie nawiedzam. Mam na to trochę zbyt mało czasu. Ale ty mi powiedz w takim razie, PO CO wysyłasz mi szeptacza z wiadomością, żebym nie próbowała uciekać, bo i tak mnie znajdziesz, po co zjawiasz się tu w środku wieczora i po co do jasnej ciasnej oskarżasz mnie o nie wiadomo jakie napastowania!?
  -Czyli o niczym nie wiesz, tak?- spytałam ją do głębi zszokowana, że kłamanie przychodzi jej tak łatwo- Jak chcesz, to pokażę ci, że rysownika nie oszukasz.
  Już miałam podpalić jej włosy płomyczkiem, ale usłyszałam w głowie głos brata. Ewilan, wszystko w porządku? Zostaw tę dziewczynę i przybądź najszybciej jak się da!
  -Jeszcze tu wrócę- powiedziałam do niej. Nie wyglądała, jakby się przejęła. Przeciwnie. Siedziała sobie ze stoickim spokojem na podłodze głaszcząc kota. Oj, popamięta mnie jeszcze...
  Szybko wykonałam przejście w bok do mojego pokoju w Al-Jeit. Tak, jak wcześniej się umówiliśmy, siedział tam Akiro. Wyglądał na bardzo przejętego.
  -Co!?- od razu pożałowałam tych słów- wybacz, ale po prostu tamta dziewczyna doprowadza mnie do szału.
  -Lepiej jej nie drażnić. Może być bardzo niebezpieczna.
  -Nie wygląda.
  -Ty też nie, szczerze mówiąc.
  -A więc przerywasz mi w takim momencie, żeby powiedzieć mi, żebym uważała na siebie?
  -Tak.
  Pufnęłam niezadowolona. Mój starszy brat był czasami nieco zbyt troskliwy.

  -Jak myślisz, Shadow, czego ta psycholka ode mnie chce?
  Wiedząc, że i tak nie otrzymam odpowiedzi, dopiłam resztę soku i usiadłam na kanapie. Kotka tymczasem obserwowała szeptacza, krążącego po moim pokoju. Chyba bała się go ruszyć, w przeciwnym razie myszek byłby już osaczony w jakimś kącie. Co z tego, że Camille powiedziała, że wróci? Nie bałam się jej. Nie wyglądała, jakby była w stanie specjalnie zrobić mi krzywdę. Mimo wszystko miałam nadzieję, że już jej więcej nie spotkam.
  Właśnie wtedy znowu zmaterializowała się w moim pokoju.
  -Co tym razem mi zrobisz?- zapytałam ją zjadliwie.
  -Tm razem ci się upiekło. Jesteś mi bardzo potrzebna.
  -Najpierw chcesz mnie zabić, a teraz informujesz, że jestem ci potrzebna? Dobra, tylko co ja mam robić? Bo chyba nie wydaję ci się osobą, która coś potrafi zdziałać, co?
  -Nie, ale jeszcze zobaczymy, do czego nam się przydasz.
  -Jak to „nam”? Kto jeszcze siedzi w tej sprawie?
  -Wszyscy. Szykuj się na wojnę.
  -Jaką wojnę, o co w tym wszystkim chodzi? Jedziemy do waszego Afganistanu, czy coś?
  -Nieee... W Gwendalavirze walczymy inaczej. Nie wiesz? Przecież jesteś rysowniczką-
  -Co!? Jaką rysowniczką, o czym ty w ogóle mówisz?
  -Różniej ci to wytłumaczę, najwyraźniej jeszcze nie wiesz o swoim darze...
  -Wybacz mi głupie pytanie, ale na czym polega ten DAR?
  -Nasze rysunki wyglądają trochę prawdziwiej niż innych...- To mówiąc otworzyła dłoń, na której siedział motyl. Po chwili motyl zmienił się w komara, który sprawił, że Shadow przypomniała sobie o tym, że jest drapieżnikiem.
  -Aha, powiedzmy, że wiem, o co ci chodzi. A jak JA mam wam pomóc?
  -Sama do tego dojdziesz. Nikt z nas jeszcze nie wie. Masz zamiar zabrać jakieś rzeczy stąd?
  -Czyli jak to będzie wyglądać? Zabierasz mnie do tego swojego świata, gdzie mam pozostać na bardzo długo? Tak mam zniknąć bez słowa?
  -Zostaw jakiś list, czy coś. Jak chcesz, to rano tu wrócimy i powiesz wszystkim, że... no, po prostu wyjeżdżasz, czy coś takiego. Aha. Mam jedną prośbę. Nie mów na mnie Camille, tylko Ewilan, na Matheiu- Akiro. To nasze prawdziwe imiona.
  Postanowiłam nie pytać dalej pomimo szczerego zdziwienia zaistniałą sytuacją, założyłam mój szczęśliwy amulet- kociona i napisałam krótki list do Kate z wyjaśnieniem, że Vanessa zaprosiła mnie na noc.
  -Kto to jest ta Vanessa?- spytała Ewilan zaglądając mi przez ramię.
  -To moja koleżanka z klasy. Kate nie będzie się martwić. Rano po prostu przyjdę i powiem jej prawdę. Ona powie w szkole, że jestem w sanatorium, bo wykryto u mnie jakąś bardzo groźną nieznaną wcześniej, zakaźną chorobę, więc mogą mnie tam przetrzymywać bardzo długo.
   Dziwne, jak łatwo przyszło mi wymyślenie czegoś takiego. Chociaż... nigdy nie miałam problemów z kłamaniem.
  Założyłam najwygodniejsze buty i bluzę. Schowałam pamiętnik na najwyższej półce szafy, i zastawiłam paroma pudełkami po butach żeby nikt go nie znalazł.
  -Po co go chowasz?- spytała Ewilan.
  -Bo przechowuje za dużo faktów, które ktoś mógłby wykorzystać przeciwko mnie.- rzuciłam pół żartem. 
  -Już?- spytała, gdy zamknęłam drzwi szafy.
  -Tak.
  -To podejdź bliżej.
Zrobiłam krok w jej kierunku. Położyła mi rękę na ramieniu. I w tej chwili poczułam, że..

tak jakby...

  Przestałam istnieć...

  A potem po prostu dotarło do mnie, że jednak żyję. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Szafka, komoda, kilka książek, stolik, krzesło, łóżko... A na nim z siedem osób, które patrzyły na mnie, jakbym właśnie zabiła tego jakiegoś Ts'żercę na ich oczach.
  Wyobraziłam sobie, co może teraz robić Shadow. Pewnie dalej użerała się z tym komarem narysowanym przez Ewilan. Zdziwiło mnie, że widziałam ją tak dokładnie, jakbym była tuż obok. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że naprawdę byłam tuż obok.

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 3 'Tylko kilka pytań'


  Znowu długo mnie nie było. Może się na mnie o to gniewacie. Ale Was też nie było. No to jesteśmy kwita, właściwie. Przy pierwszym rozdziale były takie fajne komentarze, a teraz... Pustka. Nie wiem, czy prowadzenie bloga, którego nikt nie odwiedza ma jakiś sens, szczerze mówiąc. Dlatego bardzo Was proszę, (nawet jeśli jesteś tzw. 'Cieniołazem', który przemyka po rozdziałach i jest dla mnie niewidoczny) abyście zostawiły tu chociaż jeden krótki komentarz. Żebym wiedziała, czy mam dla kogo publikować 'Bransoletkę' @_@.

  Jeśli nikt nic nie powie, trudno, chyba usunę bloga. No ale trudno, nie zawsze odnosi się sukces za pierwszym podejściem ):  Najwyraźniej kolejne opowiadanie o tym samym bohaterze, pisane, no cóż... Tak jak jest napisane (Nie jestem Flo, chociaż piszę coś co chwilę od bitych sześciu lat, to nie dorastam jej do pięt) wydaje się już trochę nużące. Szczerze przyznam, że znam to uczucie, kiedy trafiam n.p. na kolejne FF o Harrym Potterze, zaczynające się dokładnie tak samo jak mnóstwo innych.

   Przyznaję, zwlekałam z publikacją trzeciego rozdziału ponieważ czekałam na jakąkolwiek reakcję z Waszej strony. No ale ponieważ się nie doczekałam, wstawiam go teraz. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.

  Tym razem nie mam żadnej piosenki DO rozdziału, ale jest to piosenka ulubionego zespołu mojej przyjaciółki. I jest naprawdę super :D Ale wersja oryginalna dużo mniej mi się podoba, jakoś tak gitara akustyczna lepiej oddaje jej 'ogniskowy' charakter.
R5 'Loud' (wersja akustyczna)
 


  Nie chciało mi się jeść śniadania. Nic mi się nie chciało. Mimo że był piątek, pogoda na zewnątrz świetna, a na talerzu przede mną leżały moje ulubione tosty z dżemem porzeczkowym. Mimowolnie zaczęłam rozglądać się po kuchni. Naprzeciwko mnie siedział chłopak Kate, Harry. „Wywiad z bliskimi zaginionej z Francji” zdawał się krzyczeć obrzydliwie żółty napis na okładce codziennej gazety, którą czytał. Postanowiłam sobie, że jak wrócę ze szkoły, to przeczytam to, choćby po to, żeby zapomnieć o tym, że przez następne dziesięć miesięcy będę musiała prawie codziennie odrabiać lekcje, pisać sprawdziany i użerać się z nauczycielem od fizyki. Uwielbiam po prostu wrzesień każdego nowego roku szkolnego. Mam ochotę wyjechać wtedy do Indii i pomagać w jakimś szpitalu. Miałoby to dużo więcej sensu, niż siedzenie w spódnicy, przez czterdzieści godzin tygodniowo w jednym miejscu.
  „Właśnie dlatego, że mi się nie chce, pójdę dzisiaj do szkoły i wytrzymam tam do końca lekcji” pomyślałam sobie. W podobny sposób motywowałam się do zrobienia wszystkiego, czego nie chciałam, a musiałam zrobić. Od początku piątej klasy był to jedyny sposób, który na mnie działał.
  W takiej sytuacji nie miałam innego wyjścia, jak poprawić krawacik od mundurka szkolnego (którego szczerze nienawidziłam), założyć buty, wziąć torbę i w ostatniej chwili wrócić do pokoju po gumkę do włosów. Nauczycielka od WF-u chyba powyrywała by mi je, jakby nie były spięte. To nie było dlatego, że nie chciało mi się ćwiczyć, wręcz przeciwnie. Bardzo lubiłam sport i wszelkie tańce. Ale kobieta, która próbowała zaszczepić w dziewczynach z mojej klasy miłość do stania na rękach sprawiła, że sport jako przedmiot szkolny był na czarnej liście większości uczennic, które miała okazję „trenować”.
  Gdy dotarłam do szkoły, pod salą gimnastyczną (częściej zwaną salą tortur) siedziało już kilka dziewczyn. „No świetnie” pomyślałam, widząc kilka twarzy, które doprowadzały mnie do szału. Czekałam tylko, aż polecą uwagi. Nie ma to jak usłyszeć kilka hejtów na dobry początek dnia... Faren mnie nie zawiodła. Zrobiła dokładnie tak, jak się spodziewałam.
  -Cześć, Sally, masz co czytać? Bo niedawno chyba przeszłaś na odwyk... Ale naprawdę, już nie wyleczysz się z tego uzależnienia.
  -Cóż, w takim razie życzę ci, żebyś wyszła z nałogu bezsensownego gadania o wszystkim, co innych ludzi ludzi nie interesuje. Nie trać nadziei, jeszcze odzyskasz mózg. Aha. Miło, że promujesz czytelnictwo- powiedziałam widząc leżącą na jej kolanach książkę napisaną przez jakiegoś celebrytę. Zawsze coś, może znormalnieje od tego.
  Nie mam pojęcia, czemu, ale ogromną satysfakcję sprawił mi widok jej miny, gdy zrozumiała, co do niej mówiłam. „Tak, przyznaję się bez bicia, jestem naprawdę wredną osobą” przyszło mi do głowy. Jak zwykle w podobnej sytuacji. Dalej nie mogłyśmy ciągnąć tej konwersacji, mimo że dziewczyny, które przed chwila przyszły, chciały jeszcze chwilę posłuchać. Dzwonek pokrzyżował mi plany, a na WF lepiej się było nie spóźniać.
  Szybko weszłyśmy do szatni przebrałyśmy się w ekspresowym tempie. Zaplotłam włosy w warkocz i poprawiłam sznurówki. Już miałam wychodzić, kiedy w drzwiach stanęła „siekiera”, nasza wuefistka.
  -Szybciej, bo stawiam spóźnienia!-wydarła się na nas, po czym wyszła z pomieszczenia.
  Wszystkiego mogłabym się spodziewać, tylko nie tego, że Faren będzie się tak starać na zajęciach. Nawet zgłosiła się do prowadzenia rozgrzewki, ale siekiera to zignorowała i udając, że losuje numerek, zatrzymała palec na moim nazwisku. Czasami miałam wrażenie, że cała ludzkość sprzymierzyła się przeciwko mnie.
  -Dziś przygotuje was Sally- wysyczała. Wiedziałam, że padnie na mnie, więc zawczasu przygotowałam ćwiczenia w domu. Mimo to czułam, że nawet za świetne przygotowanie dostanę najwyżej czwórkę. Chociaż, kto wie. „Nie trać ducha, bądź optymistką” nakazałam sobie w myślach, po czym wstałam i zaczęłam biegać dookoła sali.

  -Dawaj, Ewilan!- zawołała Siam po pięciu okrążeniach sali wojskowej w pałacu.
  Zatrzymałam się.
  -Nie mogę. Bieganie to nie jest sport dla mnie.
  -Ale coś musisz robić. Szkoda, że nie jesteśmy w Cytadeli, tam to bym ci zgotowała taki trening, że już byś była lepsza od Salima. Wyobraź sobie, co on musi mieć z Ellaną. Ech, cieniołazi i ich zwyczaje... No, dawaj, jeszcze jedno okrążenie. Po tych całych dniach w bibliotece jesteś bez formy, moja droga.
  -Dobra, już.
  -Im dłużej stoisz, tym trudniej ci będzie znowu ruszyć, więc pospiesz się.
  -Wygrałaś tym razem- miałam bardzo „rysowniczy” pomysł.
  Wystartowałam normalnie. Następnie wykonałam przejście w bok parę metrów do przodu. Trzeba być pomysłowym w życiu.
  Powtórzyłam ten numer jeszcze kilka razy. Moja trenerka chyba to zauważyła, ale wyczułam, że wrednie czeka, aż do niej dobiegnę.
  -Jak się biegło? Jeszcze jedno okrążenie za oszukiwanie. Wio!
  -Widziałaś...
  -Widziałam- odpowiedziała z typowym dla niej uśmieszkiem.
  -Świetnie. Po prostu pięknie.
  -Zasłużyłaś sobie. Przygranicznej nie oszukasz.
  Nie miałam wyboru. Po prostu przebyłam jakoś ten dystans, zmaterializowałam się w domu, odświeżyłam się, a następnie wyruszyłam do biblioteki. Nie wiem, czemu, chyba z przyzwyczajenia. Od ponad miesiąca chodziłam tam codziennie i szukałam wzmianki o szeptaczach złocistych. Ostatnie pochodziły sprzed siedemdziesięciu lat. „No, to wpakowałaś mnie w niezłe bagno” powiedziałam do siebie. Machinalnie skierowałam się do działu z informacjami o magii. Wzięłam pierwszą, lepszą księgę i podeszłam z nią do pulpitu. Była to ta sama, którą czytałam już kilka razy. Coś przykuło moją uwagę. Na marginesie ostatniej strony ktoś napisał coś odręcznie. Nie znałam tego języka. Super. Ale dałabym sobie sferograf zabrać, że jeszcze wczoraj tu tego nie było.
Nagle mnie olśniło.

  Gdy przyszłam ze szkoły, nikogo nie było w domu. Całe szczęście Harry nie zabrał ze sobą gazety do pracy. Usiadłam więc w fotelu i zaczęłam czytać.
„Witam wszystkich czytelników, dziś przeprowadzę wywiad z rodzicami Camille, zaginionej cztery miesiące temu dziewczynki. Dzień dobry, czy mogę zadać państwu kilka pytań?” Zerknęłam, gdzie kończy się ten tekst. Ciągnął się przez prawie trzy strony. Tak. Kilka pytań.
  -Oczywiście.
  -A więc, jak odebrali państwo zniknięcie Camille?
  -Było to dla nas bardzo trudne- wspomina macocha dziewczynki- była naprawdę miłym dzieckiem, nie wiedzieliśmy, co się działo.
  -Jaka była ta dziewczyna?
  -Była wzorową córką, przemiłą osobą, nie zdarzyło się na przykład, żeby przyniosła ze szkoły trójkę. Miała najlepsze oceny w klasie, wszyscy ją lubili, bo miała swój charakter, osobowość i była przy tym bardzo utalentowana. Ale nigdy nie zadzierała nosa. Zawsze była skromna, spokojna i opanowana.” Znowu powtórzenia? Nie mogli tego zastąpić w redakcji jakimiś innymi słowami? Jakby tak trudno było załatwić dobrą korektę... Ciężko się to czyta pomyślałam sobie po zapoznaniu się z tym krótkim fragmentem tekstu. Jakoś zawsze byłam na to wyczulona i wynajdowanie takich "kwiatków" pasowało do mojego wrednego charakteru.
  -Czy sądzą państwo, że zaginięcie Camille ma coś wspólnego z dwoma pozostałymi w tym czasie?
  -To bardzo możliwe- odpowiada pan Maxime Duciel, przybrany ojciec Dziewczyny- Camille i Salim, o ile pamiętam, chodzili do jednej szkoły. Matheiu Boulanger Był podobno bardzo utalentowanym studentem sztuk pięknych. Wszyscy zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach i nikt nie znalazł po nich śladu.” Takie i podobne wypowiedzi znajdowały się w prawie każdej linijce wywiadu. To nie były szczere wyznania. Chyba ta dziewczyna nie była bardzo przez nich kochana i szanowana, jeśli nie wróciła i nie dawała znaku życia. Ci ludzie chcieli po prostu zrobić sobie reklamę.
  Nie mając nic innego do roboty poszłam odrabiać lekcje, żeby mieć spokój na weekend. Nie wychodziło mi to. W końcu po prostu dałam za wygraną i spisałam odpowiedzi z końca zbioru zadań. I tyle. Przejrzałam półkę z książkami. Wszystkie już przeczytałam. Wzięłam pierwszą część „Harry'ego Pottera” i zaczęłam ją opracowywać. Wypisywałam wszystkie nazwiska, jakie przeczytałam. W ten sposób robiłam coś, co mogłam zawsze powtórzyć, bo raz wypisywałam nazwy miejsc, raz ludzi, kilka razy zdarzyło mi się szukać zaklęć... W końcu chwyciłam za czarny cienkopis i nabazgrałam jakąś postać na kartce papieru. I wtedy wróciła Kate.
  -Cześć, i jak?- spytała na wejściu.
  -Nijak. Musiałam prowadzić rozgrzewkę na WF-ie.
  -To chyba dobrze...?
  -Nie, jak siekiera jest twoją nauczycielką to masz przerąbane już na wstępie.
  Wyszła z pokoju. Mogłam osunąć się w świat mojej wyobraźni, gdzie nie miałam żadnych limitów ani barier. Siekiera skazana na zamknięcie mordy... Coś pięknego.
   Potem w ogóle nie myślałam. Rozłożyłam się wygodniej na pufie i głaszcząc Shadow, moją kotkę przeszłam w stan psychicznego snu.
Nie na długo jednak. Kotka nagle zeskoczyła z moich kolan i zaczęła się czaić na coś w kącie.
  -Shadow, nie- powiedziałam dotykając ją po głowie. Odwróciłam jej uwagę w kierunku komara latającego pod sufitem, a sama przypatrzyłam się dokładniej. Wtedy zauważyłam, że siedzi tam... Jakaś mysz.