sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 2: 'Biblioteka'


Tak, wiem, że długo mnie nie było. Wybaczcie mi ten fakt. Rozumiem, że świadczy to o mnie i o blogu dość niekorzystnie, ale nie miałam innego wyboru, po prostu dlatego, że w środę, kiedy miałam wstawić ten rozdział, po prostu tak się pochorowałam, że spojrzenie na ekran komputera kosztowało mnie niezłe zakręcenie w głowie -_______-

(Zdanie a'la Umberto Eco normalnie >_> Moja nauczycielka od polskiego byłaby niepocieszona po tej 6 z testu semestralnego XD)

Taka dobra rada: NIGDY, powtarzam, nigdy mnie wychodźcie z basenu na mróz nie
wysuszywszy przedtem porządnie włosów. No, chyba, że wasi rodzice nie kazaliby wam w przypadku stanu podgorączkowego iść do szkoły, na co w moim przypadku nie można po prostu liczyć =.= Empatia level hard, mamo, naprawdę...
Mam takie małe pytanko: Czy uważacie, że pisanie fanfika na temat 'Strażników Marzeń' jest normalne? Ponieważ po obejrzeniu tego filmu ta historia po prostu przywaliła mi porządnie w twarz. Jeszcze tego samego dnia napisałam prolog. Wierzcie mi lub nie, ale tak mi się ręce trzęsły podczas pisania, że nie mogłam czasami wstukać odpowiedniego klawisza przez pół minuty XD

Z tego powodu od tego czasu nie dopisałam praktycznie NIC do Bransoletki D:
Nie nie nie nie nieee, nie zwieszam/ przerywam/ usuwam/(jakieś inne destrukcyjne czasowniki) tego opowiadania po żadnym pozorem! Oł noł. Jak już się wplątałam w to wszystko, to muszę wykazać jakiś odpowiednik męstwa i nie przerywać publikacji po jednym rozdziale, bo umówmy się: No to taka chryjca trochę, nie?
 
[EDIT 28.01] Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje roztrzepanie. Zapomniałam powitać aż cztery nowe czytelniczki! Głupi Zgredek, głupi Zgredek!
Otóż dołączyły do nas Błękitna, Roxan, Frau Niecnota, Lokya Laufeyson i Florence! :D
Tak bardzo się cieszę, że tu jesteście! C:
 
Anyway, ten rozdział nie wyszedł mi jakoś szczególnie... Okay, niby jest poprawiony i wszystko inne, ale mimo wszystko rozdział z zawiązaniem akcji powinien mi wyjść lepiej. No ale cóż... Publikuję go już teraz, bo... YOLO...? XD

Nie wiem, nie mam już siły go poprawiać/ zmieniać połowy treści, bo jestem, szczerze mówiąc, zmęczona... Dzisiaj musiałam spędzić bite dwie i pół godziny na dworze/ w kaplicy, gdyż tak nakazuje konwencja. Do tego jeszcze buty na obcasie, sukienka, cienka podeszwa w tych butach i minus dwanaście i trzy czwarte stopnia Celsjusza na zewnątrz -___- Mówię Wam, po prostu czułam, jak odmarzają mi stopy, a raczej w ogóle ich nie czułam -,-'

No ale trudno, raz się tyje, potem był dobry rosół, dobry schabowy, dobre ciasto, więc w jakiś sposób zostało to zrekompensowane. No dobra, nie przedłużam już.

Zapraszam do czytania C:
~~~~~~~~~~~~~~~~~~   




  Nie rozumiem. Coś musi się dziać, jeśli widok tej dziewczyny nie daje mi spokoju. Na niczym nie mogłam się skupić, bo cały czas takie myśli krążyły mi po głowie. Nic nie mogłam na to poradzić. Zwykle w takiej sytuacji po prostu starałabym się o tym nie myśleć. Ale tym razem zrobiłam odwrotnie. Przez prawie cały dzień zastanawiałam się, jak postąpić. Tylko co ja mogłam zdziałać?



  Dziś nawet Kate wstała wcześnie rano. No cóż, jak się chce dotrzeć do parku Asterixa, trzeba się spiąć i wyjechać przed ósmą, bo potem trudno się tam dostać. A poza tym musiałyśmy jeszcze spakować walizki i coś z nimi zrobić przed powrotem do Anglii.
  Zabrałyśmy rzeczy i wyszłyśmy z hotelu. Moja przyrodnia siostra zdecydowała, że najpierw pojedziemy na dworzec kolejowy, skąd miałyśmy pociąg na wybrzeże, a następnie przesiadkę i przejazd pod kanałem La Manche. Na wyspach miał już na nas czekać chłopak Kate, z którym miałyśmy wrócić do Londynu. Taaa... Plan dnia na dzisiaj był bardzo napięty.
  Gdy dotarłyśmy na dworzec, znalazłyśmy jakąś przechowalnię do bagaży (najwyraźniej wiele turystów odwiedzających stolicę Francji było w podobnej sytuacji) i zostawiłyśmy je tam. Godzinę później stałyśmy już w kolejce do kas parku.
  To miejsce rożni się paroma rzeczami od Disneylandu; głównie tym, że jest tu dużo mniej ludzi. Po prostu tam, gdzie można spotkać całe zastępy księżniczek, gadających zwierząt i plastikowego kościotrupa jest bardziej interesująco dla małych dzieci. Ale to właśnie ich rodzice stanowią większą część klienteli tego typu obiektów. Kiedyś widziałam materiał filmowy o Disneylandzie. Na każde dziecko w wieku od jednego do dwunastu lat przypadają zwykle trzy lub cztery dorosłe osoby. Sama do tego doszłam oglądając ten program. Najwyraźniej dzieci były tylko taką przykrywką, to dorośli chcieli mieć pretekst, żeby bawić się na tych wszystkich atrakcjach bez wzbudzania niezbyt normalnego zainteresowania wokół swojej osoby.
Przeszłyśmy przez ogromną bramę. Pierwsze, co zarejestrowałam, to tłok, dużo kolorów i straszny hałas. Normalne. Skręciłyśmy w pierwszą alejkę na prawo. Trafiłyśmy na jakąś kolejkę, która wydawała się fajna.
  - Widzę, że czeka nas wiele atrakcji- stwierdziłam po wejściu do wagonika, gdy na moich barkach zamknęły się automatyczne pasy bezpieczeństwa.



  - Tak nie może dłużej być!- wykrzyknęłam któregoś razu, kiedy kolejny raz nie mogłam znaleźć sposobu poradzenia sobie z moim problemem.
  - Może szukasz w złym miejscu?- spytał mój brat, którego udało mi się dzisiaj namówić do odwiedzenia biblioteki.
  - To gdzie twoim zdaniem mam patrzeć? Może w dziale o roślinach leczniczych?
  - Nie... Może sprawdzisz, czy takie rzeczy przydarzały się też innym rysownikom o podobnych zdolnościach do twoich?
  - Jejku, że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Dzięki Akiro.
  - Nie ma za co, ale mam wrażenie, że raczej nie znajdziesz tego w dziale z przepisami.- powiedział, gdy oparłam się o jeden z olbrzymich regałów stojących w bibliotece.
  - Dlaczego nie?- zaśmiałam się- Może któryś z wielkich rysowników napisał przepis na jakieś dobre danie i wspomina się o nim w takiej książce?
  - Kto wie, myślę jednak, że najprędzej czegoś się dowiesz z książek historycznych.
  - Albo o rodzajach rysunku. Przecież Żeglarze rysują inaczej niż marzyciele, a ci z kolei w odmienny sposób niż Wartownicy...
  - Nie wiem, szukaj, gdzie chcesz. Mogę ci pomóc, ale muszę wiedzieć, co mam znaleźć.
  - Dobra, to zobacz, czy w dziale historycznym nic nie ma.
  - Gwendalavirski internecie, strzeż się rysowników- głośno powiedział mój brat, gdy przemierzaliśmy ogromne pomieszczenie.
  Pomimo podobnej funkcji, biblioteka pałacowa nie przypominała tych małych, ciasnych pokoi zastawionych regałami, jakie znamy na Ziemi. TA biblioteka była ogromna, narysowana jako jedna z pierwszych i najważniejszych części kwatery królewskiej. Była tak wysoka, że okna, które znajdowały się na poziomie ulicy, tutaj były ponad dwadzieścia metrów nad podłogą. Wielkie pomieszczenie było bardzo skąpo oświetlone, jedyne światło pochodziło właśnie z okien i kilku „świetlików” wyciętych w suficie. Jednak nikomu to nie przeszkadzało, bo strumień światła umiał narysować każdy, kto został dopuszczony do tego miejsca. Rysowanie płomieni było w bibliotece z oczywistych powodów surowo zakazane. Ściany i posadzka były kamienne, ale nie zimne. Wręcz przeciwnie. Biło od nich przyjemne ciepło; takie, że można było czytać książki siedząc na ziemi. Każdy z dębowych regałów bibliotecznych był z pięć razy wyższy od człowieka. Mimo to przeglądanie ich zawartości było proste, bowiem na jednej z półek każdego z nich znajdował się spis tytułów.
  Zerknęłam na okładkę jednego z takich indeksów. „Spis tytułów numer 1879, rząd 148, regał pierwszy, biblioteka pałacowa miasta Al-Jeit” dumnie głosił widniejący na niej napis. Ciekawe było to, że wszystkie katalogi były oprawione tak samo i tylko one miały ten kolor okładki. Jasnobłękitny. Ładny, ale wolę fiołkowo-liliowy.
  Szybko wyszukałam odpowiedni tytuł, narysowałam długą, stabilną drabinę i wspięłam się po niej. Znalazłszy odpowiednią księgę wzięłam ją i zeszłam na ziemię. Ponieważ w pobliżu nie było żadnego stołu czy pulpitu, jeszcze raz użyłam daru rysunku i po chwili mogłam wygodnie przeglądać pożółkłe ze starości wydanie „Jak rozpoznać kierunki w rysowaniu”. Spojrzałam na rok wydania książki. Dwieście pięćdziesiąt lat temu. Faajnie. Lubie czytać takie rzeczy. Bardzo zaciekawiło mnie jedno z ostatnich zagadnień wymienionych w spisie treści „Nawigatorzy. Kto posiada takie zdolności?”. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że w ogóle istnieją tacy ludzie jak „Nawigatorzy”. Po przeczytaniu kilku stron z rozdziału o tym kierunku rysownictwa dowiedziałam się, że w przeciwieństwie do innych „typów rysowania”- zdolność tę mogą mieć również stworzenia nieczłowiecze, pozbawione zdolności abstrakcyjnego myślenia, między innymi piechurzy i szeptacze złociste. Te ostatnie są jednym z najstarszych gatunków w całym Gwendalavirze, były poznane wcześniej od gwizdaczy.
  Przeczytałam następnych parę stron. Było tam napisane, że Nawigatorzy posiadają szczególną odmianę daru rysunku. Nie potrafią rysować ani jak Żeglarze, ani jak Marzyciele, ani jak Wartownicy. Za to potrafią oni wykonać każde przejście w bok bez względu na odległość lub znajomość (bądź brak znajomości) miejsca, do którego się udają. Nie jest to typowe przejście w bok, jakie potrafi wykonać wiele osób z darem, ale jest ono równie skuteczne i przy tym niewidoczne. „Dlatego tak wielu Nawigatorów zostało porwanych lub zabitych podczas Wojny Światów, która była prowadzona z Alianami sprzymierzonymi z Bojownikami chaosu. Ci ludzie nie chcieli walczyć przeciwko imperium, więc wielu zostało straconych” głosił przypis na dole strony. Czytałam dalej. Jedyną przeszkodą przy tym przejściu w bok jest przebywanie w małej odległości od gumościera szarego. Jest to szczególnie złośliwa odmiana tego szkodnika zwykle używana przez Bojowników chaosu do walki z najpotężniejszymi rysownikami, w tym Wartownikami i właśnie Nawigatorami. Jedynym stworzeniem odpornym na zatrzask gumościera jest szeptacz złocisty. Dzięki tym zdolnościom szczuropodobnych ssaków cesarzowi Al'Haginowi udało się namierzyć bazę Bojowników chaosu i wygrać wojnę.
  Zamknęłam książkę z głośnym plaśnięciem. Mogłam uwolnić się od dziwnych wizji i strasznych przywidzeń, które nawiedzały mnie od kilku tygodni. Nareszcie.
  - Ewilan!- usłyszałam wołanie brata- Chodź, może to ci się przyda!
  - Ja też coś znalazłam!- odkrzyknęłam w odpowiedzi- Może ty do mnie chodź. Będzie szybciej!
  Chwilę później Akiro zmaterializował się przy mnie. No tak, wykonanie przejścia w bok do nieznanego miejsca... Też bym tak chciała.
  - Popatrz- powiedzieliśmy jednocześnie.
  - Dobra, ty pierwsza, Ewilan, mów.
  - No więc, znalazłam tą księgę i myślę, że mam pomysł, jak namierzyć tą osóbkę, która nie daje mi spokoju.
  -Tak?
  -Przeczytaj sobie- podałam mu otwarte tomisko- A ty co masz?
  -Jeden z rysowników, Derin Cai'Willon też miał podobne wizje do twoich. Co prawda, działo się to trzysta lat temu, ale tobie dzieje się praktycznie to samo, co jemu. Dzięki temu przewidział wojnę. Powiedział o dziwnym śnie Al'Haginowi, dzięki czemu tamten był przygotowany na atak. Gdyby nie to, wojna światów byłaby przegrana. Dasz przeczytać?
  - A, tak, oczywiście.
  Obserwowałam jak w miarę czytania oczy mojego brata robią się coraz większe ze zdziwienia. Ciekawe, czy ja też miałam taką minę, kiedy pierwszy raz zapoznawałam się z treścią rozdziału.
  - Mamy to.- powiedział Akiro, gdy skończył.
  - Nareszcie.
  - Tak, tylko...
  - Co?
  - Mamy pewien problem.
  - Jaki?- czułam, że oczy wypadną mi z przerażenia. Nie wiem czemu, ale bałam się tej dziewczyny,  tego, że w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna.
  - Od stu lat nikt nie widział szeptacza złocistego.
  - No to mamy piękny pasztet- powiedziałam siląc się na spokój.
  - Ale czy Elea Ril'Morienval wiedziała, gdzie jesteś, kiedy przekazała ci wiadomość?
  - Nie wiem. Chyba nie, jeśli cały czas była w Al-Poll.
  - A czy ten szeptacz, który do ciebie przybył miał jakieś złote akcenty na futerku?
  - Nie pamiętam- szepnęłam. Na wspomnienie wiernego zwierzątka ścisnęło mi się serce. To stworzenie oddało za mnie życie, walczyło o mnie, a ja pozwoliłam mu... tak po prostu...
  Umrzeć...
Łza spłynęła mi po policzku. Nie obchodziło mnie, co pomyśli Akiro. Miałam to gdzieś. Tego było tak wiele... Zbyt wiele. Usiadłam na podłodze. Nie, nie mogłam tego wytrzymać, to było za trudne.
  - Boję się.
  - Czego?
  „Tej dziewczyny, czy nic się nikomu nie stanie, czy nie będzie kolejnej wojny, tego, że tym razem przegramy”. Miałam ochotę tak mu odpowiedzieć. Ale nie wydusiłam z siebie ani słowa. Straciłam chęć do robienia czegokolwiek.
  Najnormalniej w świecie wyszliśmy na dziedziniec pałacowy i wykonaliśmy przejście w bok do domu. Z biblioteki nie dało się wydostać w ten sposób, bo działały tam czary zabezpieczające przed kradzieżą ksiąg.
  Następnego dnia rano obudziłam się z niemym krzykiem.


piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 1 "Zagadka dziesięciolecia"


No witam, witam witam :D

[EDIT: Prolog i rozdział 1 poprawione gruntownie. Nieopatrznie podczas poprawiania pierwszego rozdziału zostawiłam jedno zdanie ze starej wersji, które nijak ma się do tego, co rzeczywiście się działo. Frau, dziękuję za myślniki :) Mam nadzieję, że te drobne poprawki nie zrażą Was do bloga C:]

Rozdział miał być jutro, jest dzisiaj. Zapewne spytacie, dlaczego. Otóż musiałam mieć pretekst do przekazania Wam BARDZO WAŻNEJ wiadomości. I jeśli macie taką możliwość, poświęćcie temu trochę więcej czasu :)
 
Otóż, jak wiadomo, dziewiątego lutego nasz kochany Tom ma urodzinki! :D
Z tej okazji kilka dziewczyn z Polski postanowiło zrobić FLASH-MOB z udziałem jego kroków tanecznych do piosenki 'Get lucky', znaczy 'Get Loki' ;)
Moim zdaniem ten pomysł jest po prostu świetny, może to dlatego, że po prostu KOCHAM tańczyć...? Tutaj macie linka w każdym razie. Wszystko jest tam pięknie i przejrzyście wytłumaczone, kliknijcie 'weź udział', a otrzymacie dalsze instrukcje. Wiem tyle, że muszę wziąć w tym udział. Darky, liczę na to, że będziesz też tam tańcować w Warszawie :D
Ej, Lola, widziałam Cię w tym wydarzeniu 0-0 Jeśli dostałaś na fejsie zaproszenie od dziewczyny o podejrzanym drugim imieniu, wiedz, że to ja ^^
Strona akcji
 
W ogóle niedawno byłam na drugiej części Hobbita, i cała się jaram. Mam teraz jednak ogromny dylemat: Lepszy Kili czy Legolas? Dziqson i moja kuzynka mówią, że Legolas, ale ja nie wiem D: Okażcie serce i pomóżcie!! Co najdziwniejsze, shippuję Kiliego i Elfkę, której imię CIĄGLE, jak na złość zapominam. Jak ona była... Thauriel? NIE WIEM. W każdym razie ten film jest świetny! Co z tego, że Peter Jackson zmienił 3/4 fabuły? No tak, ja też tak robię CX

Bardzo serdecznie pragnę powitać Embers  i Darky C:
Mam nadzieję, ze zostaniecie tu na dłużej.
Flo, przeglądałam wejścia na bloga i były dwa wejścia z iPada. Masz z tym coś wspólnego? ;D
Pomijając już fakt, że siedem wejść zostało nabitych z Serbii O_o

Okay, na koniec chciałam Wam złożyć spóźnione życzenia szczęśliwego nowego roku, spotkania Toma, dużo radości, jak najmniej nudy, poznania nowych, ciekawych ludzi, zgody z ewentualnymi wrogami i żeby nowych nie przybywało (chyba, że w fajnych filmach, bo oni są jak zwykle mile widziani ;D). No i oczywiście niesłabnącej kreatywności, chętniej współpracującej weny i innych fajnych rzeczy C:
Mogłabym napisać jeszcze więcej, ale poprawiałam ten rozdział naprawdę długo i aktualnie nie mogę już patrzeć na komputer :D

Nie przedłużając,

Miłego czytania!

~~~~~~~~

  Widziałam ją. Nie to zdjęcie, które zaczęło już blaknąć od spadającego na nie deszczu. Ja widziałam Camille Duciel. Była tam. Ale nie tylko na ogłoszeniu. Stała tuż przede mną. Nie chciała wracać do domu. Tu nie był jej dom. Jej miejsce było gdzie indziej. Powiedziała mi to. Wyczytałam to w jej oczach. Nie miała najmniejszego zamiaru żyć na Ziemi.
  - Sally, co takiego jest w tym zdjęciu, ze tak na nie patrzysz?- spytała Kate, moja przyrodnia siostra.
  Pamiętam, jak pierwszy raz ją spotkałam. Miałam wtedy trzy lata, zostałam adoptowana przez jej rodziców po katastrofie samolotu, którą jakimś cudem przeżyłam jako jedyna osoba na pokładzie. Kate miała wtedy osiem lat. Pamiętam, że zawsze chciałam być taka jak ona. Jak na rodzeństwo, którym siłą rzeczy się stałyśmy, kłóciłyśmy się niezwykle rzadko. pomimo sporej różnicy wieku miałyśmy podobne podejście do wielu spraw. Czasami nadal mam wrażenie, że nie zostałam wychowana przez Dana i Jessie, tylko właśnie przez ich córkę.
 
* * *
 

  Szłam przez ogromną salę pełną gruzu. Było tam niezwykle ciemno, mimo to widziałam bardzo dobrze coś, co wyglądało jak ogromna obroża na dziesięciometrowym łańcuchu. Po skali zniszczenia „podłogi” (inaczej nie mogłam tego nazwać), widać było, że przez długi czas więziono tutaj wielkie i potężne zwierzę. Wtem wyłowiłam z ciszy dźwięk niespiesznie stawianych kroków
  - Proszę, proszę... Ktoś jednak postanowił mnie odwiedzić.
  Rozpoznałabym ten głos wszędzie i o każdej porze. Jedna z najlepiej znanych osób na całej Ziemi. Loki...
W słabym promieniu światła, który wpadał przez dziurę w dachu, zobaczyłam odblask.
I właśnie wtedy zadzwonił ten cholerny budzik.
Kto by się spodziewał, że obudzę się właśnie w takim momencie?
  Wiedząc, że już nie zasnę, wstałam z łóżka i poszłam się przebrać. Narzuciłam na siebie prosty T-shirt i założyłam jeansy do kolan. Sen, który został brutalnie przerwany przez budzik był bardzo... realistyczny. Właściwie nawet zbyt realistyczny. Jakbym naprawdę tam była.
  Czy to ma związek z ogłoszeniem, które wczoraj widziałam? pomyślałam zaplatając włosy w wysoką kitę. Ale ta dziewczyna z ogłoszenia... Przecież ona nie mogła tak po prostu zniknąć bez śladu. Tak jak tych dwóch chłopaków. Może oni tam byli? Swoją drogą, to ciekawe, czy coś nowego o nich wiadomo? Wzięłam laptopa Kate i wystukałam na klawiaturze adres strony jednej z angielskich gazet. Było tam dokładnie to, czego szukałam. "Zagadka dziesięciolecia" głosił tytuł. "Nadal nic nie wiadomo o trojgu zaginionych. Przypominamy, że w marcu br. zaginęła Camille Duciel, Salim Condo oraz Matheiu Boulanger. Okoliczności zaginięć nie są znane. Inspektor Franchina, jeden z najbardziej zaangażowanych w tę sprawę policjantów, mówi "Zaginięcie dzieci zostało zgłoszone po trzech dniach ich nieobecności w domu. (...) W trakcie śledztwa udało nam się ustalić, że Camille Duciel i Matheiu Boulanger są rodzeństwem. Camille została adoptowana w wieku 6, a Matheiu- 11 lat. Przyczyny ich separacji nie są znane, tak samo jak tożsamość biologicznych rodziców. Sami przybrani rodzice nie wypowiadają się na ten temat. Natomiast Salim Condo wychowywał się na osiedlu malarzy z matką, kuzynostwem i młodszym rodzeństwem. Matheiu studiował malarstwo na akademii sztuk pięknych w Paryżu. Był jednym z najbardziej utalentowanych studentów na roku. Pozostała dwójka zaginionych chodziła do jednej szkoły, gdzie Camille była jedną z najlepiej uczących się osób.". Przypominamy, że wszystkie informacje na ten temat są na wagę złota." Chyba nie umieją pisać. Tyle powtórzeń? zastanowiłam się chwilę nad tym fenomenem. Z tego, co wiedziałam, to każdy artykuł był sprawdzany przez jakiś ktosiów, który wyłapywali błędy rzeczowe i gramatyczne.
  Poniżej tekstu zamieszczone były zdjęcia zaginionych. Spojrzałam na fotografię przedstawiającą Camille Duciel. I znowu to uczucie. Przecież ona ma się dobrze odezwała się moja podświadomość. I wcale nie zależy jej na powrocie do domu. Czego jak czego, ale tej jednej rzeczy byłam absolutnie pewna.
  Zastanowiło mnie to, dlaczego mimo pobytu na wakacjach w Paryżu, bez problemu mogłam wyszukać brytyjskie dzienniki. Najprawdopodobniej były zapisane w historii przeglądarki. Ciekawe, czy moja przyrodnia siostra nadal wstawała rano, żeby je poczytać. Przejęłam ten nawyk od niej już jako dziesięciolatka, chociaż czasami zastanawiałam się nad sensem tego codziennego wstawania, żeby dowiedzieć się czegoś o dwóch politykach, którzy się pokłócili. Kate na pewno myślała podobnie, ale strona „Timesa” i BBC była wyświetlana jako odwiedzane najczęściej. Czyli musiała trzymać się swojej „tradycji”.
  Ale Kate nigdy nie potrafiła wstać wcześnie podczas wakacji. Gdybym pojechała z kimś innym... ale nie jeździłam na takie wycieczki z nikim innym. Tak, fajnie, że byłam pod jej tymczasową opieką, bo odkąd wyprowadziła się z domu swoich rodziców, zabierała mnie co jakiś czas w jakieś ciekawe miejsca. Tym razem padło na stolicę Francji. Bycie jej przyrodnią młodszą siostrą miało wiele plusów, bo była bardzo spontaniczna, niezależna i nie lubiła, poprawka, nienawidziła rutyny. Kiedy okazało się, że jej nowy dom jest bliżej mojej szkoły niż mieszkanie Dana i Jess, Kate zaproponowała, żebym do czasu skończenia szkoły mieszkała u niej. Jej ojciec miał uczulenie na wszelką sierść, przez co nie mogłyśmy w dzieciństwie mieć żadnych zwierząt, nawet świnki morskiej. Dlatego zaraz po przeprowadzce Kate adoptowała kotkę, którą nazwałam Shadow. Mimo, że została adoptowana przez moją siostrę, wybrała sobie mnie jako ulubioną panią. Może dlatego, że Shadow nie była moim kotem. To ja byłam jej człowiekiem.
  Popatrzyłam na zegarek. No nie. Już ósma!? Odłożyłam laptopa i po cichu podeszłam do łóżka, w którym już dawno powinno nie być Kate. Wiedziałam, że była wakacyjnym śpiochem, ale żeby nie mogła sobie nastawić budzika? Chyba, że myślała, że to ja nim będę.
  - Okej.-mruknęłam do siebie.- Chciała mieć budzik, to będzie miała budzik.
  Był tylko jeden sposób, żeby przekonać się, jaka będzie jej reakcja.
  - Kate, wstałabyś może!?- Gwałtownie obudziłam przyjaciółkę. Chyba nieco zbyt gwałtownie, bo-o ile to możliwe- prawie podskoczyła w miejscu, mimo że psychicznie jeszcze spała.
  - Dziewczyno, daj mi spokój- mruknęła i odwróciła się na drugi bok.
  - Przecież za dwa dni wyjeżdżamy, nic nie zdążymy zobaczyć!- krzyknęłam potrząsając nią tak, że mało nie zwaliłam jej z łóżka.
  - Dobra, już wstaję, tylko przestań się drzeć.    
  Kate wiedziała, że dłużej nie dam jej poleżeć, więc ociągając się, jak tylko mogła, poszła do łazienki. Chyba sama robiła sobie szczotkę do włosów, bo tyle czasu spędziła na „doprowadzaniu się do porządku”, że jakbyśmy się sprężyły, jechałybyśmy już podziemną kolejką. A ten drobny szczegół, że przez większość trasy jechała nad ziemią, to naprawdę nic takiego. Z resztą, kto zrozumie ludzi projektujących paryskie metro...
  Kiedy wreszcie wyszłyśmy z hotelu, skierowałyśmy się do najbliższego spożywczaka, żeby kupić po butelce wody i po drożdżówce dla każdej. Potem Kate zapytała jeszcze kogoś o drogę na stację metra i po kilku minutach szybkiego marszu znalazłyśmy się na peronie.
  Wtedy dowiedziałam się, co znaczy prawdziwy tłok. Gęstniejący z każdą sekundą tłum skutecznie uniemożliwiał prowadzenie nawet głośnej rozmowy. Nieco przerzedziło się, gdy przyjechał pierwszy pociąg, ale pół minuty później hala znowu zapełniła się ludźmi spieszącymi się Odyn wie gdzie.
   - Teraz rozumiem, dlaczego te pociągi odjeżdżają co półtorej minuty!- wykrzyczałam do ucha Kate, kiedy przyjechał następny skład.
   - Przygotuj się na szybkie wejście. Jak chcemy się tam dostać w jednym kawałku, to musimy się pospieszyć.
   Miała rację. Całe szczęście, że udało nam się stanąć tak, że drzwi do pociągu zatrzymały się przed nami. Nawet znalazłyśmy miejsca siedzące.
Rozejrzałam się dookoła. Było to trudne ze względu na panujący w wagonie ścisk, ale co widziałam, to widziałam. Bardzo spodobało mi się rozwiązanie problemu małej ilości rurek do trzymania dla tych, co stali. Z metr nad podłogą pojedyncza rura zaczynała się rozwidlać tak, że przypominała pączek kwiatu. 50 centymetrów wyżej znowu pąk stawał się jedną rurką. Sprytne. Jakoś zawsze patrzyłam na to, jak w każdym miejscu poradzono sobie z przeszkodami typu mało miejsca i niski sufit.
  Po dziesięciu minutach jazdy wyszłyśmy z pociągu (uff) na stacji Charles de Gaulle Etoil.
Zdecydowałyśmy się najpierw zobaczyć łuk tryumfalny Napoleona, bo o tej porze pod wieżą Eiffela nie da się opędzić od sprzedawców pamiątek.

 
  Obudziłam się, kiedy do mojej świadomości dotarło, że ktoś wchodzi do mojego pokoju. Salim. Jak zwykle promiennie uśmiechnięty. Czarujący z tymi swoimi warkoczykami sterczącymi na wszystkie strony.
  - Cześć staruszko.- przywitał się.- Idziesz na śniadanie?
  - Tak, tak, już. Mógłbyś...?
  - A, tak, przepraszam, już wychodzę.- zreflektował się i wyszedł zamykając drzwi.
  Ubrałam się szybko i zaczęłam rozczesywać włosy. Miałam bardzo dziwny sen. Al-Jeit, Łuk. Jakaś dziewczyna na oko w moim wieku. Długie blond włosy, niższa ode mnie. Potężna rysowniczka, która przybędzie tutaj, by raz na zawsze uratować Gwendalavir przed złem.
  Z zamyślenia wyrwało mnie szarpnięcie. No tak, posiadanie kręconych włosów wymaga poświęceń. Kiedy uznałam, że nie wyglądam już jak wiedźma, poszłam do jadalni. Zapach, który się stamtąd wydobywał, sprawił, że od razu poczułam głód. Weszłam do pomieszczenia i usiadłam przy stole obok Salima. Sięgnęłam po najbliższy półmisek z jedzeniem i nałożyłam go trochę na talerz. Tak, to prawda, że alaviriańska kuchnia jest dużo lepsza od ziemskiej. Bez tej całej chemii, barwników i sztucznych aromatów jest po prostu smaczniej.
   Po skończonym śniadaniu podeszłam do mistrza Duoma. W sumie zawsze tak robiłam, kiedy miałam jakieś pytanie dotyczące magii, historii Gwendalaviru i innych temu podobnych spraw. Po prostu on wiedział więcej od innych, więc zwykle to ten starszy człowiek udzielał mi informacji i rad.
  - Mistrzu Duom...?
  - Tak, Ewilan?
  - Chciałam o coś spytać.
  - Mów śmiało.- powiedział wesoło.
  - Miałam dość dziwny sen.- widząc jego zdziwione spojrzenie postanowiłam od razu przejść do sedna sprawy- Czy to prawda, że w snach widzimy tylko tych, których znamy?
  - Tak, a czemu pytasz?
  - Bo śniło mi się, że jestem w Al-Jeit, na Łuku i była tam osoba, której nigdy nie widziałam na oczy.
  - Może zobaczyłaś kiedyś kogoś takiego na Ziemi?
  - Na pewno nie.
  - Więc?
  - Nie wiem, czy coś się nie dzieje. W tym albo tamtym świecie. Zanim pierwszy raz zaatakowali mnie piechurzy, śniło mi się mnóstwo pająków.
  - Nie wiem, Ewilan. Może... Ale teraz nie udzielę ci wskazówek, co robić, bo sam nie mam pojęcia na jakiej podstawie mam coś wymyślić. Przecież możesz wejść do pałacu Sil'Afiana i poszukać odpowiedzi w Bibliotece.
  - No przecież! Dziękuję bardzo.
  - Nie ma za co.
  Pół godziny później byłam już z Salimem w ogromnym pomieszczeniu pachnącym kurzem i starymi księgami.
  - Znalazłeś coś?- spytałam sięgając po jakieś opasłe tomiszcze.
  - Niestety nie.- odpowiedział kartkując oprawioną w skórę księgę- Dziwne- przecież wyraźnie jest tu napisane „Magiczna strona snów”, powinno coś tu być. Czekaj... Spis pojęć... Camil..., znaczy Ewilan, chodź, może to cię zainteresuje. Popatrz- powiedział, kiedy podeszłam bliżej- jak odszyfrować sny. Chcesz?
    - Pewnie, może coś tu będzie... strona 584, mam.- dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, jaka ta księga była stara i... ciężka. Tak. Okropnie ciężka.- Wiesz, może pójdziemy do jakiegoś stołu, bo trzymanie tego w rękach nie jest zbyt komfortowe.
 
* * *

  - Nic tu nie ma...- powiedział Salim po prawie godzinie wertowania książek- Może jak byłaś mała, kiedy jeszcze mieszkałaś tutaj, widziałaś taką osobę, albo obrazek i podświadomie to zapamiętałaś?
  - Najwyraźniej.
  Postanowiliśmy wyjść z biblioteki i udać się do centrum Al-Jeit. Dziwne, że kiedy pierwszy raz tu byłam, nie przypomniałam sobie, że znajduje się tutaj mój prawdziwy dom. I to naprawdę niedaleko pałacu Sil'Afiana. Pomimo całego czasu tutaj spędzonego nie mogłam oderwać oczu od pięknych budynków po obu stronach. Tak, stolica Imperium z pewnością była piękna, niezwykła i... tajemnicza. Jakby nie patrzeć, ciągle coś się tu zmieniało. Zapewne rysownicy mieszkający w mieście nie próżnowali, ciągle poprawiali jakieś detale, coś naprawiali, mimo, że nie powinni.
  Prawie ze sobą nie rozmawiając dotarliśmy aż do jednej z bram miasta. Nie wiem, dlaczego tam poszłam, po prostu nogi same niosły mnie do tego miejsca. Właśnie to miejsce sprawiało, że czuło się tą wszechobecną magię w mieście.
  Łuk wznosił się dumnie nad rzeką Pollimage, którą swego czasu miałam okazję płynąć. Nie był to po prostu most. Podobno został narysowany przez samego Merwyna, gdy ludzie zakładali tu imperium. Promieniał niezwykłym blaskiem, od którego nie sposób było oderwać oczu. To, z czego został „zbudowany”, nie przypominało żadnego znanego materiału, kryształu lub czegokolwiek innego. Łuk był po prostu doskonały i piękny. Nie można tego opisać w żaden inny sposób.
  Nie wiedząc kiedy, zaczęłam iść w kierunku tęczowego „mostu”. Coś kazało mi na niego wejść. Cóż, Łuk był zawsze pociągający i tajemniczy. Ale im krótsza droga dzieliła mnie od jego szczytu , tym trudniej było mi się powstrzymać od coraz szybszego kroku. Salim chyba ledwie za mną nadążał. Zresztą nie obchodziło mnie to. Musiałam dojść na szczyt Łuku, i to jak najszybciej. W pewnym momencie przestałam to kontrolować. Zaczęłam biec. Na szczycie nikogo nie było. Dziwne. Zwykle jest tam wielu ludzi, nawet w nocy. Stanęłam na środku niesamowitej budowli.
  Miałam jakieś zwidy. Na pewno. Gdy popatrzyłam na rzekę Pollimage pod sobą, ujrzałam na niej jakby falujący obraz mnóstwa statków płynących po rzece. Nie były to te statki, które zwykle pływały po tych wodach. Nie były to też okręty Aliańskie. W ogóle żadne znane jednostki. W pewnym momencie na pokładzie jednego z nich zobaczyłam człowieka. A po chwili weszła tam też ta dziewczyna, którą widziałam we śnie. Ona pokazała na wodę a tamten narysował coś. Nagle z wody wypłynęła Dama. Widać było, że bardzo cierpi. Szamotała się w niewidzialnych linach, które wdzierały się w jej skórę.
  - Ewilan!- usłyszałam za sobą. Poczułam, jak czyjeś silne ręce chronią mnie przed pogruchotaniem sobie głowy o Łuk. Potem osunęłam się w ciemność.

  - Chodźmy do Flunchu.- zakomenderowała Kate po kilku godzinach zwiedzania.
  - W samą porę, umieram z głodu- powiedziałam.
  - Chyba nie umierasz, jeśli dalej możesz iść.
  - Dobra, wiesz, o co mi chodzi, kiedy dojdziemy?
  - Już doszłyśmy.
  Weszłyśmy do restauracji. Flunch to nie jest taka typowa restauracja z kelnerami, mnóstwem kart menu i zamieszaniem z rezerwacją stolików. Po pierwsze: samoobsługa; po drugie: płaci się za wielkość talerza, który się weźmie, a nie za to, co się na nim znajduje; po trzecie: jedzenie jest naprawdę dobre.
  Nałożyłyśmy sobie tyle, ile potrzebowałyśmy, Kate zapłaciła, po czym usiadłyśmy przy jednym z wielu stolików.
  - Co zrobimy po jedzeniu?- spytałam od razu.
  - Mamy wybór: albo wieża Eiffela, albo centrum Pompidou.
  - A ile czasu zajmie dotarcie do wieży?
  - Mniej więcej tak, że zobaczymy ją podświetloną.
  Oczywiście wybrałam wieżę. Najlepsze jest to, że miała być rozebrana po wystawie, na którą prowadziła. A dziś prawie nikt nie wyobraża sobie bez niej Paryża... Ach, ci ludzie, kto ich zrozumie... Nikt, nawet oni sami. Właśnie dlatego bycie człowiekiem jest takie trudne.
  Szybko dokończyłam posiłek i wyszłam za Kate na dwór. Było bardzo ciepło i przyjemnie. Akurat załapałyśmy się na tłum idący w stronę jednego z symboli miasta. Świetnie. W tym tempie na pewno zdążymy zobaczyć wieżę przed północą pomyślałam, po czym po prostu szłam razem z całą resztą ludzi. Nie musiałam pytać, jaka jest droga, bo wszyscy zmierzali do tego samego miejsca.
  Po jakimś czasie udało nam się dotrzeć do celu. O tej porze ludzie dzielą się na dwie grupy: stojącą pod wieżą i robiącą sobie pod nią zdjęcia oraz tych, co robią zdjęcia panoramy Paryża ze szczytu budowli. Najpierw wybrałyśmy tą pierwszą wersję, porobiłyśmy kilka fotek, a następnie udało nam się jeszcze wjechać do góry i też uwiecznić to za pomocą aparatu.
  Kiedy wróciłyśmy do hotelu, było już dobrze po jedenastej. Postanowiłyśmy od razu iść spać, bo następnego dnia miałyśmy w planie park Asterixa. Zapowiadało się super.
  - Dobranoc- powiedziałam przykrywając się szorstką hotelową kołdrą.
  - Dobranoc.

  - Patrzcie, chyba się budzi- jak przez mgłę usłyszałam głos Salima.
  Otworzyłam oczy. Leżałam w swoim łóżku, w bezpiecznym domu w Al-Jeit. Nikt mnie nie porwał, nie zabił i nikomu nic się nie stało. Wszyscy patrzyli to na mnie, to na siebie nawzajem.
  - Co, co się stało? Kolejna wojna?- zapytałam nie mogąc wytrzymać pełnej napięcia ciszy.
  - Nie, chyba nic poważnego. Po prostu zasłabłaś na Łuku, a Salim poleciał po pomoc- odpowiedział mistrz Duom
  - Ale rzeka, statki, tam była Dama, oni jej coś robili, byli jacyś dziwni ludzie, i... ta sama dziewczyna, którą widziałam we śnie tej nocy.
  - Jesteś pewna?
  - Tak.
  - Coś cię chyba dzisiaj prześladuje ten widok, co?- Spytała Siam.
  - Tak, a najgorsze było to, że tam, na rzece... To wyglądało jak wojna. Prawda...?-spytałam Salima, bo on jeden też mógł wtedy coś zobaczyć.
  - Ale co? Ja nic nie widziałem, a stałem cały czas tuż za tobą.
  - Naprawdę nic, Salim?
  - No, w sumie nie takie nic. Widziałem rzekę, Łuk, ciebie, ludzi, którzy tam chodzili...
  - Mi chodzi o to, co było NA rzece.
  - A, to nic tam nie widziałem, poza wodą i małą łódką, jakich pełno na świecie.
  - Po prostu super. Co teraz?
  - Poczekamy i zobaczymy, co się stanie. Jeśli dalej ta dziewczyna będzie cię nawiedzać, to trzeba dowiedzieć się, skąd pochodzi, jak ma na imię, co nią kieruje i ją, że tak powiem, unieszkodliwić- odpowiedział stary analityk z kamiennym wyrazem twarzy.
  - Zabić!?- Byłam zszokowana. Mistrz Duom opowiadający takie rzeczy?
  - Nie, sprawić, żeby wszystko było znowu w porządku.


  Adelia siedziała w swoim pokoju, w Londynie, bawiąc się ze swoim ukochanym owczarkiem niemieckim. Wyobraziła sobie po raz kolejny, że na szyi jej psa wisi medal w wystawy. Za pierwsze miejsce. W umyśle dokładnie widziała każdy kontur, każdy wzorek, zagięcie materiału na małym przedmiocie, który tak bardzo uszczęśliwi jej rodziców. Poczuła przypływ pewnej energii, czego doświadczyła już wiele razy. Wiedziała, że za ułamek sekundy medal pojawi się w jej dłoni. Po czym ona sprawi, że zmieni się w lilię. Lubiła to.

  Jej rodzice mówili jej, że jest naprawdę potężną rysowniczką, bo gdy w ich ojczyźnie toczy się wojna, ona może bez problemu rysować. Wspominali coś o zatrzasku w zwojach. Potrafiła narysować i zrobić dzięki swojej mocy dosłownie wszystko. Nawet złamać blokadę Ts'żerców. Gdyby nie to, że zajmuje się tym już inna, równie potężna młoda rysowniczka o imieniu Ewilan. A raczej zajmowała się, bo zatrzask w zwojach został złamany już ponad rok temu. Adelia była przekonana, że mogłaby zastąpić córkę zaginionych Altana i Elicii Gil'Sayan. Jednak Riel i Emeli nie pozwoliliby jej na to.
  Bali się, że ludzie zaczną pytać o zniknięcie "Adeline". A gdyby wyruszyli razem z nią, nigdy nie mogliby wrócić. Przynajmniej do życia jako Riven i Emily. A to było zbyt niebezpieczne, dla nich, i dla Adelii. Sil'Afian potrafił wytropić zbiegłych rysowników, którzy nie chcieli lub bali się udziału w wojnie z hordami Raїsów wysłanymi przez Ts'żerców. I ukarać tych, którzy przeczekali wojnę na bezpiecznej Ziemi.
  Dziewczyna postanowiła iść spać, bo następnego dnia miała wziąć udział w całodziennych warsztatach sportowych. Przebrała się szybko i po umyciu zębów zgasiła światło. Przeleżała może z dziesięć minut, po czym zmorzył ją mocny sen.
  Obudziła się o drugiej w nocy, gdy usłyszała warczenie psa. Coś wisiało w powietrzu. I na pewno nie wróżyło niczego dobrego. Wyczuła formujący się w jej pokoju obcy, potężny rysunek. Nie mogła go przezwyciężyć w Wyobraźni. Pełna obaw dała mu uformować się do końca, zawczasu przygotowując się na konieczność szybkiej ucieczki. Intuicja nie zawiodła jej w najmniejszym stopniu. Przed jej oczami stał Bojownik chaosu.
  Dziewczyna szybko przeniosła się do Gwendalaviru. Ale zamiast znaleźć się w Al-Vor, do którego chciała się dostać, znalazła się w jakimś dziwnym miejscu. Przypominało wielką salę z legendarnego miasta Al-Poll. Ale to było niemożliwe. Miasto zostało doszczętnie zniszczone przez Iaknillsów i smoka, który sprawił, że szczątków tego miejsca nie dało się odróżnić od osuwiska skalnego. Dotarła do niej przerażająca myśl. Al-Poll wcale nie zostało zniszczone. A Bojownik zaciągnął ją tu specjalnie. Po to, żeby nikt nie mógł przyjść jej z pomocą. Narysowała przejście w bok. Ale nie udało jej się go wykonać. Spróbowała jeszcze kilka razy, lecz i te rozpaczliwe próby spełzły na niczym. Była w pułapce. Nie mogła się ruszyć z przerażenia. Tylko jedna rzecz mogła powstrzymać jej potężną moc. Gumościer. Dużo gumościerów.
  Chwilę później wściekle strząsnęła jedno z takich stworzeń z nogi. Obłaziły ją jednak ze wszystkich stron, wspinały się na nią, jakby była jakimś pysznym przysmakiem. Były pokryte śluzem, jak ślimaki, podobnie też się poruszały. Na tym kończyło się jednak ich podobieństwo do tych praktycznie niegroźnych mięczaków. Miały pyski wypełnione drobnymi, na szczęście niezbyt ostrymi zębami wielkości łebka gwoździa. Posiadały również odnóża zakończone niewielkimi pazurkami, których używały jednak jedynie po to, żeby lepiej uczepić się powierzchni, na którą się wspięły. Mogłyby być niegroźne, gdyby nie fakt, że miały prawie czterdzieści centymetrów długości i tą cholerną zdolność do blokowania Wyobraźni każdemu w promieniu stu metrów.
  A kiedy wyobraźnia jest zablokowana, nie ma dostępu do zwojów, dzięki którym niematerialne rysunki powstałe w umysłach niektórych ludzi przenoszą się do świata rzeczywistego. Adelia nie miała przy sobie żadnej broni poza własnymi pięściami, bo to, co mogło jako jedyne uratować jej teraz życie, zostało jej brutalnie odebrane przez te obrzydliwe, oślizgłe stworzenia. Mogła tylko liczyć na to, że gumościery znajdą sobie inny cel. Gdyby mogła, zabijałaby je wszystkie gołymi rękami, ale one w jakiś sposób odmawiały jej wtedy posłuszeństwa. Dziewczyna wpadła w panikę, nie wiedziała, co robić, mogła tylko biernie stać i patrzeć, jak wszystkie te chodzące gówna wspinają się na jej głowę i ramiona.
  - Ostatnie słowa, ślicznotko?- ktoś zerwał z jej twarzy kilka tych stworzeń i cisnął niedbale na ziemię. Rozpoznała Bojownika, który był w jej pokoju.
  - Niby dlaczego ostatnie?- była wściekła, bowiem zauważyła, że mężczyzna kontrolował gumościery, które ją oblazły.
  - Jakby ci to wytłumaczyć... Jesteś pewnym zagrożeniem dla naszego planu.
  - Co chcecie zrobić?
  - Później, złotko, później. Wiesz, gdzie się znajdujemy, prawda?
  - Trudno mi było zauważyć, bo na oczach miałam to cholerstwo.
  Zdumiała ją jej własna odwaga. Nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego w obecności kogokolwiek. Najwyraźniej Al-Poll i to, w jakiej znalazła się sytuacji zmusiło ją do tego.
  - Och, mówisz o gumościerkach? To przesympatyczne stworzonka.
  - Nie wtedy, kiedy masz ich ze dwadzieścia na głowie.
  - No cóż, najwyraźniej czekają, aż twoja moc uwolni się od twojego ciała.
  Gdyby nie to, że praktycznie nie miała kontroli nad swoimi mięśniami, dziewczyna zapewne osunęłaby się na ziemię. Czyli mają ją zabić? Dlaczego...?
  - Nie bój się, jeszcze trochę sobie poczekają. Pytałaś o nasz plan, tak? Słyszałaś o Avengers?
Tak, oczywiście, kto o nich nie słyszał?
  - Co ci ludzie mają z tym wspólnego?
  - Zamknij się i nie przerywaj, jeśli chcesz wiedzieć, po co nam twoja śmierć.
  - Dlaczego akurat moja? Nie możecie zabić kogoś innego!?
  Roześmiał się tak głośno, że wszystkie gumościery na jej długich, blond włosach poruszyły się niespokojnie.
  - Więc nie umiesz poświęcić się dla sprawy, co? Dogadałabyś się z Ewilan Gil'Sayan. Też nie umie nic zrobić, kiedy nie ma przy niej kilkuosobowej straży przybocznej, która oddałaby za nią życie. Wiesz, dlaczego TY musisz umrzeć? Właśnie dlatego, że jesteś tak podobna do tej dziewczyny. 
  - Raczej nie. Ja mam długie blond włosy i zielone oczy, jestem wysoka. ONA, nie. Nie mamy ze sobą nic wspólnego poza pochodzeniem.
  Znowu zaczął się śmiać.
  - Czy jesteś aż taka głupia, żeby myśleć, że chodzi nam o fizyczne podobieństwo? Nie, nam chodzi o to, że w zupełności wystarczy nam jedna egoistyczna, pozornie mądra, inteligentna, grzeczna i miła rysowniczka, której wynikiem w analizie jest czarne koło. Wokół której wszyscy skaczą i która jest przekonana o swojej wyjątkowości. Jesteście takie same. Jak myślisz, dlaczego? Bo obie jesteście potężnymi rysowniczkami, tak? Otóż nie. Jedną z was porzucili rodzice. Jak myślisz, kogo? Ją, prawda? Znowu błąd. Porzucili ciebie. Nie wsparli cię wtedy, kiedy chciałaś walczyć. Jest pewna historia, którą znają tylko niektórzy. Opowiedzieć ci ją? Milczysz? Ach, no tak. Gumościer wlazł ci na usta, tym lepiej. Nie będziesz mi przerywać. Kilkanaście lat temu, w Gwendalavirze urodziły się dwie identyczne dziewczynki. Obie niebieskookie, ciągle roześmiane i w ogóle idealne. Tylko ich rodzice nie chcieli mieć dwóch córek. Zabrali ze sobą jedno a dwojga identycznych niemowląt, drugie podrzucając parze, która jeszcze nie wiedziała, że ich malutkie dziecko w tym samym wieku umarło z powodu choroby. Zawczasu zmienili jego wygląd, żeby wyglądało jak ich dziecko i, zabrawszy zmarłe niemowlę, pochowali jako swoje.
  - I mam uwierzyć, że tym porzuconym dzieckiem byłam ja?- spytała dziewczyna gdy tylko szamocąc się, zrzuciła gumościera z ust.
  - Mówiłem ci, żebyś się zamknęła.- po plecach przeszedł jej lodowaty dreszcz.
  Bojownik może mówił spokojnie, nawet jej nie dotknął, ale to, jak powiedział ostatnie zdanie, zmroziło jej krew w żyłach. Na Ziemi był kiedyś ktoś, kto umiał tak mówić. Loki Laufeyson, tak dobrze znany jako wróg numer jeden.
  - Na czym skończyliśmy naszą niesamowitą opowieść?- kontynuował mężczyzna poprzednim, sztucznie przyjaznym tonem.- Ach, no tak. Gdy pochowali dziecko, które podmienili, ich drugą córkę spotkał ten sam los. Chociaż nie. Wylądowała w rodzinie tchórzy, którzy dowiedziawszy się o wojnie uciekli na Ziemię. Ewilan jest pierwszym dzieckiem. Ty jesteś tą drugą dziewczynką. Jesteście siostrami. Nie możecie się spotkać, bo staniecie się dla nas zbyt niebezpieczne. Razem z Ewilan jesteście strażniczkami wszystkich Alavirian. My też mamy swoją strażniczkę. Przepowiednia mówiła, że gdy Ziemia będzie bezpieczna, nasza strażniczka ześle nam dobrego przywódcę, który sprawi, że odzyskamy siłę, moc i na nowo oderwiemy się od ziemi. A ponieważ ma pewne zdolności, których nikt w Gwendalavirze nie posiada, zamienicie się miejscami. Ale w przeciwieństwie do ciebie, ta dziewczyna nam pomoże. A ponieważ pozwoliliśmy jej przeżyć katastrofę lotniczą, w której wszyscy inni powinni zginąć, to znaczy, że tobie nie pozwolilibyśmy przeżyć.
  Adelia już wiedziała, o kogo chodzi. Dziewczyna nazywała się Sally Warentson, gdy miałą trzy lata, samolot, którym wracała z rodzicami do domu, rozbił się i tylko ona przeżyła. Więc to oni, Bojownicy chaosu, najgorsi złoczyńcy w całym wszechświecie, sprawili, że małą Warentson okrzyknięto „przykładem szczęścia w nieszczęściu”. Raczej nie podobał jej się ten przydomek, bo komu by się spodobał? Ale Adelia widziała ją raz, kiedy szła z jakąś kobietą do kina ten sam film, co ona. Miały może po osiem lat. Rysowniczka rozpoznała ją po niewielkiej bliźnie na szyi. Siedziały w tym samym rzędzie w kinie.
  - Wiem, kto jest waszą strażniczką. Nie wygląda, jakby miała się do was przyłączyć.
  - Loki ją prze-
  - LOKI!? Jak to!? On jest przecież w więzieniu!
  - Dzięki Sally, która rzekomo się do nas nie przyłączy, nie jest. Strażniczka spełniła większą część zadania. Dobrze, nie męczmy cię więcej takimi rzeczami.
  W następnej chwili Adelia leżała martwa w swoim pokoju.

~~~~
Ufffffffff =-= Udało się :D