Tak, wiem, że długo mnie nie było.
Wybaczcie mi ten fakt. Rozumiem, że świadczy to o mnie i o blogu
dość niekorzystnie, ale nie miałam innego wyboru, po prostu
dlatego, że w środę, kiedy miałam wstawić ten rozdział, po
prostu tak się pochorowałam, że spojrzenie na ekran komputera
kosztowało mnie niezłe zakręcenie w głowie -_______-
(Zdanie a'la Umberto Eco normalnie
>_> Moja nauczycielka od polskiego byłaby niepocieszona po tej
6 z testu semestralnego XD)
Taka dobra rada: NIGDY, powtarzam,
nigdy mnie wychodźcie z basenu na mróz nie
wysuszywszy przedtem porządnie
włosów. No, chyba, że wasi rodzice nie kazaliby wam w przypadku
stanu podgorączkowego iść do szkoły, na co w moim przypadku nie
można po prostu liczyć =.= Empatia level hard, mamo, naprawdę...
Mam takie małe pytanko: Czy
uważacie, że pisanie fanfika na temat 'Strażników Marzeń' jest
normalne? Ponieważ po obejrzeniu tego filmu ta historia po prostu
przywaliła mi porządnie w twarz. Jeszcze tego samego dnia napisałam
prolog. Wierzcie mi lub nie, ale tak mi się ręce trzęsły podczas
pisania, że nie mogłam czasami wstukać odpowiedniego klawisza
przez pół minuty XD
Z tego powodu od tego czasu nie
dopisałam praktycznie NIC do Bransoletki D:
Nie nie nie nie nieee, nie zwieszam/
przerywam/ usuwam/(jakieś inne destrukcyjne czasowniki) tego
opowiadania po żadnym pozorem! Oł noł. Jak już się wplątałam w
to wszystko, to muszę wykazać jakiś odpowiednik męstwa i nie
przerywać publikacji po jednym rozdziale, bo umówmy się: No to
taka chryjca trochę, nie?
[EDIT 28.01] Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje roztrzepanie. Zapomniałam powitać aż cztery nowe czytelniczki! Głupi Zgredek, głupi Zgredek!
Otóż dołączyły do nas Błękitna, Roxan, Frau Niecnota, Lokya Laufeyson i Florence! :D
Tak bardzo się cieszę, że tu jesteście! C:
Anyway, ten rozdział nie wyszedł
mi jakoś szczególnie... Okay, niby jest poprawiony i wszystko inne,
ale mimo wszystko rozdział z zawiązaniem akcji powinien mi wyjść
lepiej. No ale cóż... Publikuję go już teraz, bo... YOLO...? XD
Nie wiem, nie mam już siły go
poprawiać/ zmieniać połowy treści, bo jestem, szczerze mówiąc,
zmęczona... Dzisiaj musiałam spędzić bite dwie i pół godziny na
dworze/ w kaplicy, gdyż tak nakazuje konwencja. Do tego jeszcze buty
na obcasie, sukienka, cienka podeszwa w tych butach i minus dwanaście
i trzy czwarte stopnia Celsjusza na zewnątrz -___- Mówię Wam, po
prostu czułam, jak odmarzają mi stopy, a raczej w ogóle ich nie
czułam -,-'
No ale trudno, raz się tyje, potem
był dobry rosół, dobry schabowy, dobre ciasto, więc w jakiś
sposób zostało to zrekompensowane. No dobra, nie przedłużam już.
Zapraszam do czytania C:
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie
rozumiem. Coś musi się dziać, jeśli widok tej dziewczyny nie daje
mi spokoju. Na niczym nie mogłam
się skupić, bo cały czas takie myśli krążyły mi po głowie.
Nic nie mogłam na to poradzić. Zwykle w takiej sytuacji po prostu
starałabym się o tym nie myśleć. Ale tym razem zrobiłam
odwrotnie. Przez prawie cały dzień zastanawiałam się, jak
postąpić. Tylko co ja mogłam zdziałać?
Dziś nawet Kate wstała wcześnie rano. No cóż, jak
się chce dotrzeć do parku Asterixa, trzeba się spiąć i wyjechać
przed ósmą, bo potem trudno się tam dostać. A poza tym musiałyśmy
jeszcze spakować walizki i coś z nimi zrobić przed powrotem do
Anglii.
Zabrałyśmy rzeczy i wyszłyśmy z hotelu. Moja
przyrodnia siostra zdecydowała, że najpierw pojedziemy na dworzec
kolejowy, skąd miałyśmy pociąg na wybrzeże, a następnie
przesiadkę i przejazd pod kanałem La Manche. Na wyspach miał już
na nas czekać chłopak Kate, z którym miałyśmy wrócić do
Londynu. Taaa... Plan dnia na dzisiaj był bardzo napięty.
Gdy dotarłyśmy na dworzec, znalazłyśmy jakąś
przechowalnię do bagaży (najwyraźniej wiele turystów
odwiedzających stolicę Francji było w podobnej sytuacji) i
zostawiłyśmy je tam. Godzinę później stałyśmy już w kolejce
do kas parku.
To miejsce rożni się paroma rzeczami od Disneylandu;
głównie tym, że jest tu dużo mniej ludzi. Po prostu tam, gdzie
można spotkać całe zastępy księżniczek, gadających zwierząt i
plastikowego kościotrupa jest bardziej interesująco dla małych
dzieci. Ale to właśnie ich rodzice stanowią większą część
klienteli tego typu obiektów. Kiedyś widziałam materiał filmowy o
Disneylandzie. Na każde dziecko w wieku od jednego do dwunastu lat
przypadają zwykle trzy lub cztery dorosłe osoby. Sama do tego
doszłam oglądając ten program. Najwyraźniej dzieci były tylko
taką przykrywką, to dorośli chcieli mieć pretekst, żeby bawić
się na tych wszystkich atrakcjach bez wzbudzania niezbyt normalnego
zainteresowania wokół swojej osoby.
Przeszłyśmy przez ogromną bramę. Pierwsze, co
zarejestrowałam, to tłok, dużo kolorów i straszny hałas.
Normalne. Skręciłyśmy w pierwszą alejkę na prawo. Trafiłyśmy
na jakąś kolejkę, która wydawała się fajna.
- Widzę, że czeka nas wiele atrakcji- stwierdziłam
po wejściu do wagonika, gdy na moich barkach zamknęły się
automatyczne pasy bezpieczeństwa.
- Tak nie może dłużej być!- wykrzyknęłam któregoś
razu, kiedy kolejny raz nie mogłam znaleźć sposobu poradzenia
sobie z moim problemem.
- Może szukasz w złym miejscu?- spytał mój brat,
którego udało mi się dzisiaj namówić do odwiedzenia biblioteki.
- To gdzie twoim zdaniem mam patrzeć? Może w dziale o
roślinach leczniczych?
- Nie... Może sprawdzisz, czy takie rzeczy przydarzały
się też innym rysownikom o podobnych zdolnościach do twoich?
- Jejku, że też wcześniej o tym nie pomyślałam!
Dzięki Akiro.
- Nie ma za co, ale mam wrażenie, że raczej nie
znajdziesz tego w dziale z przepisami.- powiedział, gdy oparłam się
o jeden z olbrzymich regałów stojących w bibliotece.
- Dlaczego nie?- zaśmiałam się- Może któryś z
wielkich rysowników napisał przepis na jakieś dobre danie i
wspomina się o nim w takiej książce?
- Kto wie, myślę jednak, że najprędzej czegoś się
dowiesz z książek historycznych.
- Albo o rodzajach rysunku. Przecież Żeglarze rysują
inaczej niż marzyciele, a ci z kolei w odmienny sposób niż
Wartownicy...
- Nie wiem, szukaj, gdzie chcesz. Mogę ci pomóc, ale
muszę wiedzieć, co mam znaleźć.
- Dobra, to zobacz, czy w dziale historycznym nic nie
ma.
- Gwendalavirski internecie, strzeż się rysowników-
głośno powiedział mój brat, gdy przemierzaliśmy ogromne
pomieszczenie.
Pomimo podobnej funkcji, biblioteka pałacowa nie
przypominała tych małych, ciasnych pokoi zastawionych regałami,
jakie znamy na Ziemi. TA biblioteka była ogromna, narysowana jako
jedna z pierwszych i najważniejszych części kwatery królewskiej.
Była tak wysoka, że okna, które znajdowały się na poziomie
ulicy, tutaj były ponad dwadzieścia metrów nad podłogą. Wielkie
pomieszczenie było bardzo skąpo oświetlone, jedyne światło
pochodziło właśnie z okien i kilku „świetlików” wyciętych w
suficie. Jednak nikomu to nie przeszkadzało, bo strumień światła
umiał narysować każdy, kto został dopuszczony do tego miejsca.
Rysowanie płomieni było w bibliotece z oczywistych powodów surowo
zakazane. Ściany i posadzka były kamienne, ale nie zimne. Wręcz
przeciwnie. Biło od nich przyjemne ciepło; takie, że można było
czytać książki siedząc na ziemi. Każdy z dębowych regałów
bibliotecznych był z pięć razy wyższy od człowieka. Mimo to
przeglądanie ich zawartości było proste, bowiem na jednej z półek
każdego z nich znajdował się spis tytułów.
Zerknęłam na okładkę jednego z takich indeksów.
„Spis tytułów numer 1879, rząd 148, regał pierwszy, biblioteka
pałacowa miasta Al-Jeit” dumnie głosił widniejący na niej
napis. Ciekawe było to, że wszystkie katalogi były oprawione tak
samo i tylko one miały ten kolor okładki. Jasnobłękitny. Ładny,
ale wolę fiołkowo-liliowy.
Szybko wyszukałam odpowiedni tytuł, narysowałam
długą, stabilną drabinę i wspięłam się po niej. Znalazłszy
odpowiednią księgę wzięłam ją i zeszłam na ziemię. Ponieważ
w pobliżu nie było żadnego stołu czy pulpitu, jeszcze raz użyłam
daru rysunku i po chwili mogłam wygodnie przeglądać pożółkłe
ze starości wydanie „Jak rozpoznać kierunki w rysowaniu”.
Spojrzałam na rok wydania książki. Dwieście pięćdziesiąt lat
temu. Faajnie. Lubie czytać takie rzeczy. Bardzo zaciekawiło mnie
jedno z ostatnich zagadnień wymienionych w spisie treści
„Nawigatorzy. Kto posiada takie zdolności?”. Nigdy wcześniej
nie przypuszczałam, że w ogóle istnieją tacy ludzie jak
„Nawigatorzy”. Po przeczytaniu kilku stron z rozdziału o tym
kierunku rysownictwa dowiedziałam się, że w przeciwieństwie do
innych „typów rysowania”- zdolność tę mogą mieć również
stworzenia nieczłowiecze, pozbawione zdolności abstrakcyjnego
myślenia, między innymi piechurzy i szeptacze złociste. Te
ostatnie są jednym z najstarszych gatunków w całym Gwendalavirze,
były poznane wcześniej od gwizdaczy.
Przeczytałam następnych parę stron. Było tam
napisane, że Nawigatorzy posiadają szczególną odmianę daru
rysunku. Nie potrafią rysować ani jak Żeglarze, ani jak
Marzyciele, ani jak Wartownicy. Za to potrafią oni wykonać każde
przejście w bok bez względu na odległość lub znajomość (bądź
brak znajomości) miejsca, do którego się udają. Nie jest to
typowe przejście w bok, jakie potrafi wykonać wiele osób z darem,
ale jest ono równie skuteczne i przy tym niewidoczne. „Dlatego tak
wielu Nawigatorów zostało porwanych lub zabitych podczas Wojny
Światów, która była prowadzona z Alianami sprzymierzonymi z
Bojownikami chaosu. Ci ludzie nie chcieli walczyć przeciwko
imperium, więc wielu zostało straconych” głosił przypis na
dole strony. Czytałam dalej. Jedyną przeszkodą przy tym
przejściu w bok jest przebywanie w małej odległości od gumościera
szarego. Jest to szczególnie złośliwa odmiana tego szkodnika
zwykle używana przez Bojowników chaosu do walki z najpotężniejszymi
rysownikami, w tym Wartownikami i właśnie Nawigatorami. Jedynym
stworzeniem odpornym na zatrzask gumościera jest szeptacz złocisty.
Dzięki tym zdolnościom szczuropodobnych ssaków cesarzowi
Al'Haginowi udało się namierzyć bazę Bojowników chaosu i wygrać
wojnę.
Zamknęłam książkę z głośnym plaśnięciem.
Mogłam uwolnić się od dziwnych wizji i strasznych przywidzeń,
które nawiedzały mnie od kilku tygodni. Nareszcie.
- Ewilan!- usłyszałam wołanie brata- Chodź, może
to ci się przyda!
- Ja też coś znalazłam!- odkrzyknęłam w
odpowiedzi- Może ty do mnie chodź. Będzie szybciej!
Chwilę później Akiro zmaterializował się przy
mnie. No tak, wykonanie przejścia w bok do nieznanego miejsca... Też
bym tak chciała.
- Popatrz- powiedzieliśmy jednocześnie.
- Dobra, ty pierwsza, Ewilan, mów.
- No więc, znalazłam tą księgę i myślę, że mam
pomysł, jak namierzyć tą osóbkę, która nie daje mi spokoju.
-Tak?
-Przeczytaj sobie- podałam mu otwarte tomisko- A ty co
masz?
-Jeden z rysowników, Derin Cai'Willon też miał
podobne wizje do twoich. Co prawda, działo się to trzysta lat temu,
ale tobie dzieje się praktycznie to samo, co jemu. Dzięki temu
przewidział wojnę. Powiedział o dziwnym śnie Al'Haginowi, dzięki
czemu tamten był przygotowany na atak. Gdyby nie to, wojna światów
byłaby przegrana. Dasz przeczytać?
- A, tak, oczywiście.
Obserwowałam jak w miarę czytania oczy mojego brata
robią się coraz większe ze zdziwienia. Ciekawe, czy ja też miałam
taką minę, kiedy pierwszy raz zapoznawałam się z treścią
rozdziału.
- Mamy to.- powiedział Akiro, gdy skończył.
- Nareszcie.
- Tak, tylko...
- Co?
- Mamy pewien problem.
- Jaki?- czułam, że oczy wypadną mi z przerażenia.
Nie wiem czemu, ale bałam się tej dziewczyny, tego, że w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna.
- Od stu lat nikt nie widział szeptacza złocistego.
- No to mamy piękny pasztet- powiedziałam siląc się
na spokój.
- Ale czy Elea Ril'Morienval wiedziała, gdzie jesteś,
kiedy przekazała ci wiadomość?
- Nie wiem. Chyba nie, jeśli cały czas była w
Al-Poll.
- A czy ten szeptacz, który do ciebie przybył miał
jakieś złote akcenty na futerku?
- Nie pamiętam- szepnęłam. Na wspomnienie wiernego
zwierzątka ścisnęło mi się serce. To stworzenie oddało za mnie
życie, walczyło o mnie, a ja pozwoliłam mu... tak po prostu...
Umrzeć...
Łza spłynęła mi po policzku. Nie obchodziło mnie,
co pomyśli Akiro. Miałam to gdzieś. Tego było tak wiele... Zbyt
wiele. Usiadłam na podłodze. Nie, nie mogłam tego wytrzymać, to
było za trudne.
- Boję się.
- Czego?
„Tej dziewczyny, czy nic się nikomu nie stanie, czy
nie będzie kolejnej wojny, tego, że tym razem przegramy”. Miałam
ochotę tak mu odpowiedzieć. Ale nie wydusiłam z siebie ani słowa.
Straciłam chęć do robienia czegokolwiek.
Najnormalniej w świecie wyszliśmy na dziedziniec
pałacowy i wykonaliśmy przejście w bok do domu. Z biblioteki nie
dało się wydostać w ten sposób, bo działały tam czary
zabezpieczające przed kradzieżą ksiąg.
Następnego dnia rano obudziłam się z niemym
krzykiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli udało Ci się dotrzeć aż tutaj, proszę, zostaw jakiś komentarz. Twoja opinia jest dla mnie niezwykle istotna, choć dla Ciebie nie musi to być nic szczególnego C: