sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 2: 'Biblioteka'


Tak, wiem, że długo mnie nie było. Wybaczcie mi ten fakt. Rozumiem, że świadczy to o mnie i o blogu dość niekorzystnie, ale nie miałam innego wyboru, po prostu dlatego, że w środę, kiedy miałam wstawić ten rozdział, po prostu tak się pochorowałam, że spojrzenie na ekran komputera kosztowało mnie niezłe zakręcenie w głowie -_______-

(Zdanie a'la Umberto Eco normalnie >_> Moja nauczycielka od polskiego byłaby niepocieszona po tej 6 z testu semestralnego XD)

Taka dobra rada: NIGDY, powtarzam, nigdy mnie wychodźcie z basenu na mróz nie
wysuszywszy przedtem porządnie włosów. No, chyba, że wasi rodzice nie kazaliby wam w przypadku stanu podgorączkowego iść do szkoły, na co w moim przypadku nie można po prostu liczyć =.= Empatia level hard, mamo, naprawdę...
Mam takie małe pytanko: Czy uważacie, że pisanie fanfika na temat 'Strażników Marzeń' jest normalne? Ponieważ po obejrzeniu tego filmu ta historia po prostu przywaliła mi porządnie w twarz. Jeszcze tego samego dnia napisałam prolog. Wierzcie mi lub nie, ale tak mi się ręce trzęsły podczas pisania, że nie mogłam czasami wstukać odpowiedniego klawisza przez pół minuty XD

Z tego powodu od tego czasu nie dopisałam praktycznie NIC do Bransoletki D:
Nie nie nie nie nieee, nie zwieszam/ przerywam/ usuwam/(jakieś inne destrukcyjne czasowniki) tego opowiadania po żadnym pozorem! Oł noł. Jak już się wplątałam w to wszystko, to muszę wykazać jakiś odpowiednik męstwa i nie przerywać publikacji po jednym rozdziale, bo umówmy się: No to taka chryjca trochę, nie?
 
[EDIT 28.01] Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje roztrzepanie. Zapomniałam powitać aż cztery nowe czytelniczki! Głupi Zgredek, głupi Zgredek!
Otóż dołączyły do nas Błękitna, Roxan, Frau Niecnota, Lokya Laufeyson i Florence! :D
Tak bardzo się cieszę, że tu jesteście! C:
 
Anyway, ten rozdział nie wyszedł mi jakoś szczególnie... Okay, niby jest poprawiony i wszystko inne, ale mimo wszystko rozdział z zawiązaniem akcji powinien mi wyjść lepiej. No ale cóż... Publikuję go już teraz, bo... YOLO...? XD

Nie wiem, nie mam już siły go poprawiać/ zmieniać połowy treści, bo jestem, szczerze mówiąc, zmęczona... Dzisiaj musiałam spędzić bite dwie i pół godziny na dworze/ w kaplicy, gdyż tak nakazuje konwencja. Do tego jeszcze buty na obcasie, sukienka, cienka podeszwa w tych butach i minus dwanaście i trzy czwarte stopnia Celsjusza na zewnątrz -___- Mówię Wam, po prostu czułam, jak odmarzają mi stopy, a raczej w ogóle ich nie czułam -,-'

No ale trudno, raz się tyje, potem był dobry rosół, dobry schabowy, dobre ciasto, więc w jakiś sposób zostało to zrekompensowane. No dobra, nie przedłużam już.

Zapraszam do czytania C:
~~~~~~~~~~~~~~~~~~   




  Nie rozumiem. Coś musi się dziać, jeśli widok tej dziewczyny nie daje mi spokoju. Na niczym nie mogłam się skupić, bo cały czas takie myśli krążyły mi po głowie. Nic nie mogłam na to poradzić. Zwykle w takiej sytuacji po prostu starałabym się o tym nie myśleć. Ale tym razem zrobiłam odwrotnie. Przez prawie cały dzień zastanawiałam się, jak postąpić. Tylko co ja mogłam zdziałać?



  Dziś nawet Kate wstała wcześnie rano. No cóż, jak się chce dotrzeć do parku Asterixa, trzeba się spiąć i wyjechać przed ósmą, bo potem trudno się tam dostać. A poza tym musiałyśmy jeszcze spakować walizki i coś z nimi zrobić przed powrotem do Anglii.
  Zabrałyśmy rzeczy i wyszłyśmy z hotelu. Moja przyrodnia siostra zdecydowała, że najpierw pojedziemy na dworzec kolejowy, skąd miałyśmy pociąg na wybrzeże, a następnie przesiadkę i przejazd pod kanałem La Manche. Na wyspach miał już na nas czekać chłopak Kate, z którym miałyśmy wrócić do Londynu. Taaa... Plan dnia na dzisiaj był bardzo napięty.
  Gdy dotarłyśmy na dworzec, znalazłyśmy jakąś przechowalnię do bagaży (najwyraźniej wiele turystów odwiedzających stolicę Francji było w podobnej sytuacji) i zostawiłyśmy je tam. Godzinę później stałyśmy już w kolejce do kas parku.
  To miejsce rożni się paroma rzeczami od Disneylandu; głównie tym, że jest tu dużo mniej ludzi. Po prostu tam, gdzie można spotkać całe zastępy księżniczek, gadających zwierząt i plastikowego kościotrupa jest bardziej interesująco dla małych dzieci. Ale to właśnie ich rodzice stanowią większą część klienteli tego typu obiektów. Kiedyś widziałam materiał filmowy o Disneylandzie. Na każde dziecko w wieku od jednego do dwunastu lat przypadają zwykle trzy lub cztery dorosłe osoby. Sama do tego doszłam oglądając ten program. Najwyraźniej dzieci były tylko taką przykrywką, to dorośli chcieli mieć pretekst, żeby bawić się na tych wszystkich atrakcjach bez wzbudzania niezbyt normalnego zainteresowania wokół swojej osoby.
Przeszłyśmy przez ogromną bramę. Pierwsze, co zarejestrowałam, to tłok, dużo kolorów i straszny hałas. Normalne. Skręciłyśmy w pierwszą alejkę na prawo. Trafiłyśmy na jakąś kolejkę, która wydawała się fajna.
  - Widzę, że czeka nas wiele atrakcji- stwierdziłam po wejściu do wagonika, gdy na moich barkach zamknęły się automatyczne pasy bezpieczeństwa.



  - Tak nie może dłużej być!- wykrzyknęłam któregoś razu, kiedy kolejny raz nie mogłam znaleźć sposobu poradzenia sobie z moim problemem.
  - Może szukasz w złym miejscu?- spytał mój brat, którego udało mi się dzisiaj namówić do odwiedzenia biblioteki.
  - To gdzie twoim zdaniem mam patrzeć? Może w dziale o roślinach leczniczych?
  - Nie... Może sprawdzisz, czy takie rzeczy przydarzały się też innym rysownikom o podobnych zdolnościach do twoich?
  - Jejku, że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Dzięki Akiro.
  - Nie ma za co, ale mam wrażenie, że raczej nie znajdziesz tego w dziale z przepisami.- powiedział, gdy oparłam się o jeden z olbrzymich regałów stojących w bibliotece.
  - Dlaczego nie?- zaśmiałam się- Może któryś z wielkich rysowników napisał przepis na jakieś dobre danie i wspomina się o nim w takiej książce?
  - Kto wie, myślę jednak, że najprędzej czegoś się dowiesz z książek historycznych.
  - Albo o rodzajach rysunku. Przecież Żeglarze rysują inaczej niż marzyciele, a ci z kolei w odmienny sposób niż Wartownicy...
  - Nie wiem, szukaj, gdzie chcesz. Mogę ci pomóc, ale muszę wiedzieć, co mam znaleźć.
  - Dobra, to zobacz, czy w dziale historycznym nic nie ma.
  - Gwendalavirski internecie, strzeż się rysowników- głośno powiedział mój brat, gdy przemierzaliśmy ogromne pomieszczenie.
  Pomimo podobnej funkcji, biblioteka pałacowa nie przypominała tych małych, ciasnych pokoi zastawionych regałami, jakie znamy na Ziemi. TA biblioteka była ogromna, narysowana jako jedna z pierwszych i najważniejszych części kwatery królewskiej. Była tak wysoka, że okna, które znajdowały się na poziomie ulicy, tutaj były ponad dwadzieścia metrów nad podłogą. Wielkie pomieszczenie było bardzo skąpo oświetlone, jedyne światło pochodziło właśnie z okien i kilku „świetlików” wyciętych w suficie. Jednak nikomu to nie przeszkadzało, bo strumień światła umiał narysować każdy, kto został dopuszczony do tego miejsca. Rysowanie płomieni było w bibliotece z oczywistych powodów surowo zakazane. Ściany i posadzka były kamienne, ale nie zimne. Wręcz przeciwnie. Biło od nich przyjemne ciepło; takie, że można było czytać książki siedząc na ziemi. Każdy z dębowych regałów bibliotecznych był z pięć razy wyższy od człowieka. Mimo to przeglądanie ich zawartości było proste, bowiem na jednej z półek każdego z nich znajdował się spis tytułów.
  Zerknęłam na okładkę jednego z takich indeksów. „Spis tytułów numer 1879, rząd 148, regał pierwszy, biblioteka pałacowa miasta Al-Jeit” dumnie głosił widniejący na niej napis. Ciekawe było to, że wszystkie katalogi były oprawione tak samo i tylko one miały ten kolor okładki. Jasnobłękitny. Ładny, ale wolę fiołkowo-liliowy.
  Szybko wyszukałam odpowiedni tytuł, narysowałam długą, stabilną drabinę i wspięłam się po niej. Znalazłszy odpowiednią księgę wzięłam ją i zeszłam na ziemię. Ponieważ w pobliżu nie było żadnego stołu czy pulpitu, jeszcze raz użyłam daru rysunku i po chwili mogłam wygodnie przeglądać pożółkłe ze starości wydanie „Jak rozpoznać kierunki w rysowaniu”. Spojrzałam na rok wydania książki. Dwieście pięćdziesiąt lat temu. Faajnie. Lubie czytać takie rzeczy. Bardzo zaciekawiło mnie jedno z ostatnich zagadnień wymienionych w spisie treści „Nawigatorzy. Kto posiada takie zdolności?”. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że w ogóle istnieją tacy ludzie jak „Nawigatorzy”. Po przeczytaniu kilku stron z rozdziału o tym kierunku rysownictwa dowiedziałam się, że w przeciwieństwie do innych „typów rysowania”- zdolność tę mogą mieć również stworzenia nieczłowiecze, pozbawione zdolności abstrakcyjnego myślenia, między innymi piechurzy i szeptacze złociste. Te ostatnie są jednym z najstarszych gatunków w całym Gwendalavirze, były poznane wcześniej od gwizdaczy.
  Przeczytałam następnych parę stron. Było tam napisane, że Nawigatorzy posiadają szczególną odmianę daru rysunku. Nie potrafią rysować ani jak Żeglarze, ani jak Marzyciele, ani jak Wartownicy. Za to potrafią oni wykonać każde przejście w bok bez względu na odległość lub znajomość (bądź brak znajomości) miejsca, do którego się udają. Nie jest to typowe przejście w bok, jakie potrafi wykonać wiele osób z darem, ale jest ono równie skuteczne i przy tym niewidoczne. „Dlatego tak wielu Nawigatorów zostało porwanych lub zabitych podczas Wojny Światów, która była prowadzona z Alianami sprzymierzonymi z Bojownikami chaosu. Ci ludzie nie chcieli walczyć przeciwko imperium, więc wielu zostało straconych” głosił przypis na dole strony. Czytałam dalej. Jedyną przeszkodą przy tym przejściu w bok jest przebywanie w małej odległości od gumościera szarego. Jest to szczególnie złośliwa odmiana tego szkodnika zwykle używana przez Bojowników chaosu do walki z najpotężniejszymi rysownikami, w tym Wartownikami i właśnie Nawigatorami. Jedynym stworzeniem odpornym na zatrzask gumościera jest szeptacz złocisty. Dzięki tym zdolnościom szczuropodobnych ssaków cesarzowi Al'Haginowi udało się namierzyć bazę Bojowników chaosu i wygrać wojnę.
  Zamknęłam książkę z głośnym plaśnięciem. Mogłam uwolnić się od dziwnych wizji i strasznych przywidzeń, które nawiedzały mnie od kilku tygodni. Nareszcie.
  - Ewilan!- usłyszałam wołanie brata- Chodź, może to ci się przyda!
  - Ja też coś znalazłam!- odkrzyknęłam w odpowiedzi- Może ty do mnie chodź. Będzie szybciej!
  Chwilę później Akiro zmaterializował się przy mnie. No tak, wykonanie przejścia w bok do nieznanego miejsca... Też bym tak chciała.
  - Popatrz- powiedzieliśmy jednocześnie.
  - Dobra, ty pierwsza, Ewilan, mów.
  - No więc, znalazłam tą księgę i myślę, że mam pomysł, jak namierzyć tą osóbkę, która nie daje mi spokoju.
  -Tak?
  -Przeczytaj sobie- podałam mu otwarte tomisko- A ty co masz?
  -Jeden z rysowników, Derin Cai'Willon też miał podobne wizje do twoich. Co prawda, działo się to trzysta lat temu, ale tobie dzieje się praktycznie to samo, co jemu. Dzięki temu przewidział wojnę. Powiedział o dziwnym śnie Al'Haginowi, dzięki czemu tamten był przygotowany na atak. Gdyby nie to, wojna światów byłaby przegrana. Dasz przeczytać?
  - A, tak, oczywiście.
  Obserwowałam jak w miarę czytania oczy mojego brata robią się coraz większe ze zdziwienia. Ciekawe, czy ja też miałam taką minę, kiedy pierwszy raz zapoznawałam się z treścią rozdziału.
  - Mamy to.- powiedział Akiro, gdy skończył.
  - Nareszcie.
  - Tak, tylko...
  - Co?
  - Mamy pewien problem.
  - Jaki?- czułam, że oczy wypadną mi z przerażenia. Nie wiem czemu, ale bałam się tej dziewczyny,  tego, że w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna.
  - Od stu lat nikt nie widział szeptacza złocistego.
  - No to mamy piękny pasztet- powiedziałam siląc się na spokój.
  - Ale czy Elea Ril'Morienval wiedziała, gdzie jesteś, kiedy przekazała ci wiadomość?
  - Nie wiem. Chyba nie, jeśli cały czas była w Al-Poll.
  - A czy ten szeptacz, który do ciebie przybył miał jakieś złote akcenty na futerku?
  - Nie pamiętam- szepnęłam. Na wspomnienie wiernego zwierzątka ścisnęło mi się serce. To stworzenie oddało za mnie życie, walczyło o mnie, a ja pozwoliłam mu... tak po prostu...
  Umrzeć...
Łza spłynęła mi po policzku. Nie obchodziło mnie, co pomyśli Akiro. Miałam to gdzieś. Tego było tak wiele... Zbyt wiele. Usiadłam na podłodze. Nie, nie mogłam tego wytrzymać, to było za trudne.
  - Boję się.
  - Czego?
  „Tej dziewczyny, czy nic się nikomu nie stanie, czy nie będzie kolejnej wojny, tego, że tym razem przegramy”. Miałam ochotę tak mu odpowiedzieć. Ale nie wydusiłam z siebie ani słowa. Straciłam chęć do robienia czegokolwiek.
  Najnormalniej w świecie wyszliśmy na dziedziniec pałacowy i wykonaliśmy przejście w bok do domu. Z biblioteki nie dało się wydostać w ten sposób, bo działały tam czary zabezpieczające przed kradzieżą ksiąg.
  Następnego dnia rano obudziłam się z niemym krzykiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli udało Ci się dotrzeć aż tutaj, proszę, zostaw jakiś komentarz. Twoja opinia jest dla mnie niezwykle istotna, choć dla Ciebie nie musi to być nic szczególnego C: