No witam, witam witam :D
[EDIT: Prolog i rozdział 1 poprawione gruntownie. Nieopatrznie podczas poprawiania pierwszego rozdziału zostawiłam jedno zdanie ze starej wersji, które nijak ma się do tego, co rzeczywiście się działo. Frau, dziękuję za myślniki :) Mam nadzieję, że te drobne poprawki nie zrażą Was do bloga C:]
Rozdział miał być jutro, jest
dzisiaj. Zapewne spytacie, dlaczego. Otóż musiałam mieć pretekst
do przekazania Wam BARDZO WAŻNEJ wiadomości. I jeśli macie taką
możliwość, poświęćcie temu trochę więcej czasu :)
Otóż, jak wiadomo, dziewiątego
lutego nasz kochany Tom ma urodzinki! :D
Z tej okazji kilka dziewczyn z
Polski postanowiło zrobić FLASH-MOB z udziałem jego kroków
tanecznych do piosenki 'Get lucky', znaczy 'Get Loki' ;)
Moim zdaniem ten pomysł jest po
prostu świetny, może to dlatego, że po prostu KOCHAM tańczyć...?
Tutaj macie linka w każdym razie. Wszystko jest tam pięknie i
przejrzyście wytłumaczone, kliknijcie 'weź udział', a otrzymacie
dalsze instrukcje. Wiem tyle, że muszę wziąć w tym udział.
Darky, liczę na to, że będziesz też tam tańcować w Warszawie :D
Ej, Lola, widziałam Cię w tym wydarzeniu 0-0 Jeśli dostałaś na fejsie zaproszenie od dziewczyny o podejrzanym drugim imieniu, wiedz, że to ja ^^
Strona akcji
W ogóle niedawno byłam na drugiej
części Hobbita, i cała się jaram. Mam teraz jednak ogromny
dylemat: Lepszy Kili czy Legolas? Dziqson i moja kuzynka mówią, że
Legolas, ale ja nie wiem D: Okażcie serce i pomóżcie!! Co
najdziwniejsze, shippuję Kiliego i Elfkę, której imię CIĄGLE,
jak na złość zapominam. Jak ona była... Thauriel? NIE WIEM. W
każdym razie ten film jest świetny! Co z tego, że Peter Jackson
zmienił 3/4 fabuły? No tak, ja też tak robię CX
Bardzo serdecznie pragnę powitać Embers i Darky C:
Mam nadzieję, ze zostaniecie tu na dłużej.
Flo, przeglądałam wejścia na bloga i były dwa wejścia z iPada. Masz z tym coś wspólnego? ;D
Pomijając już fakt, że siedem wejść zostało nabitych z Serbii O_o
Okay, na koniec chciałam Wam złożyć
spóźnione życzenia szczęśliwego nowego roku, spotkania Toma,
dużo radości, jak najmniej nudy, poznania nowych, ciekawych ludzi,
zgody z ewentualnymi wrogami i żeby nowych nie przybywało (chyba,
że w fajnych filmach, bo oni są jak zwykle mile widziani ;D). No i
oczywiście niesłabnącej kreatywności, chętniej współpracującej
weny i innych fajnych rzeczy C:
Mogłabym napisać jeszcze więcej,
ale poprawiałam ten rozdział naprawdę długo i aktualnie nie mogę
już patrzeć na komputer :D
Nie przedłużając,
Miłego czytania!
~~~~~~~~
Widziałam ją. Nie to zdjęcie, które zaczęło już
blaknąć od spadającego na nie deszczu. Ja widziałam Camille
Duciel. Była tam. Ale nie tylko na ogłoszeniu. Stała tuż przede
mną. Nie chciała wracać do domu. Tu nie był jej dom. Jej miejsce
było gdzie indziej. Powiedziała mi to. Wyczytałam to w jej oczach.
Nie miała najmniejszego zamiaru żyć na Ziemi.
- Sally, co takiego jest w tym zdjęciu, ze tak na nie
patrzysz?- spytała Kate, moja przyrodnia siostra.
Pamiętam, jak pierwszy raz ją spotkałam. Miałam
wtedy trzy lata, zostałam adoptowana przez jej rodziców po
katastrofie samolotu, którą jakimś cudem przeżyłam jako jedyna
osoba na pokładzie. Kate miała wtedy osiem lat. Pamiętam, że
zawsze chciałam być taka jak ona. Jak na rodzeństwo, którym siłą
rzeczy się stałyśmy, kłóciłyśmy się niezwykle rzadko. pomimo
sporej różnicy wieku miałyśmy podobne podejście do wielu spraw.
Czasami nadal mam wrażenie, że nie zostałam wychowana przez Dana i
Jessie, tylko właśnie przez ich córkę.
* * *
Szłam przez ogromną salę pełną gruzu. Było tam
niezwykle ciemno, mimo to widziałam bardzo dobrze coś, co wyglądało
jak ogromna obroża na dziesięciometrowym łańcuchu. Po skali
zniszczenia „podłogi” (inaczej nie mogłam tego nazwać), widać
było, że przez długi czas więziono tutaj wielkie i potężne
zwierzę. Wtem wyłowiłam z ciszy dźwięk niespiesznie stawianych
kroków
- Proszę, proszę... Ktoś jednak postanowił mnie
odwiedzić.
Rozpoznałabym ten głos wszędzie i o każdej porze.
Jedna z najlepiej znanych osób na całej Ziemi. Loki...
W słabym promieniu światła, który wpadał przez
dziurę w dachu, zobaczyłam odblask.
I właśnie wtedy zadzwonił ten cholerny budzik.
Kto by się spodziewał, że obudzę się właśnie w
takim momencie?
Wiedząc, że już nie zasnę, wstałam z łóżka i
poszłam się przebrać. Narzuciłam na siebie prosty T-shirt i
założyłam jeansy do kolan. Sen, który został brutalnie przerwany
przez budzik był bardzo... realistyczny. Właściwie nawet zbyt
realistyczny. Jakbym naprawdę tam była.
Czy
to ma związek z ogłoszeniem, które wczoraj widziałam?
pomyślałam
zaplatając włosy w wysoką kitę. Ale ta dziewczyna z ogłoszenia...
Przecież ona nie mogła tak po prostu zniknąć bez śladu. Tak jak
tych dwóch chłopaków. Może oni tam byli? Swoją drogą, to
ciekawe, czy coś nowego o nich wiadomo? Wzięłam laptopa Kate i
wystukałam na klawiaturze adres strony jednej z angielskich gazet.
Było tam dokładnie to, czego szukałam. "Zagadka
dziesięciolecia" głosił tytuł. "Nadal nic nie wiadomo o
trojgu zaginionych. Przypominamy, że w marcu br. zaginęła Camille
Duciel, Salim Condo oraz Matheiu Boulanger. Okoliczności zaginięć
nie są znane. Inspektor Franchina, jeden z najbardziej
zaangażowanych w tę sprawę policjantów, mówi "Zaginięcie
dzieci zostało zgłoszone po trzech dniach ich nieobecności w domu.
(...) W trakcie śledztwa udało nam się ustalić, że Camille
Duciel i Matheiu Boulanger są rodzeństwem. Camille została
adoptowana w wieku 6, a Matheiu- 11 lat. Przyczyny ich separacji nie
są znane, tak samo jak tożsamość biologicznych rodziców. Sami
przybrani rodzice nie wypowiadają się na ten temat. Natomiast Salim
Condo wychowywał się na osiedlu malarzy z matką, kuzynostwem i
młodszym rodzeństwem. Matheiu studiował malarstwo na akademii
sztuk pięknych w Paryżu. Był jednym z najbardziej utalentowanych
studentów na roku. Pozostała dwójka zaginionych chodziła do
jednej szkoły, gdzie Camille była jedną z najlepiej uczących się
osób.".
Przypominamy, że wszystkie informacje na ten temat są na wagę
złota."
Chyba nie umieją
pisać. Tyle powtórzeń?
zastanowiłam się chwilę nad tym fenomenem. Z tego, co wiedziałam,
to każdy artykuł był sprawdzany przez jakiś ktosiów, który
wyłapywali błędy rzeczowe i gramatyczne.
Poniżej tekstu
zamieszczone były zdjęcia zaginionych. Spojrzałam na fotografię
przedstawiającą Camille Duciel. I znowu to uczucie. Przecież
ona ma się dobrze odezwała
się moja podświadomość. I
wcale nie zależy jej na powrocie do domu.
Czego jak czego, ale tej jednej rzeczy byłam absolutnie pewna.
Zastanowiło mnie to, dlaczego mimo pobytu na wakacjach
w Paryżu, bez problemu mogłam wyszukać brytyjskie dzienniki.
Najprawdopodobniej były zapisane w historii przeglądarki. Ciekawe,
czy moja przyrodnia siostra nadal wstawała rano, żeby je poczytać.
Przejęłam ten nawyk od niej już jako dziesięciolatka, chociaż
czasami zastanawiałam się nad sensem tego codziennego wstawania,
żeby dowiedzieć się czegoś o dwóch politykach, którzy się
pokłócili. Kate na pewno myślała podobnie, ale strona „Timesa”
i BBC była wyświetlana jako odwiedzane najczęściej. Czyli musiała
trzymać się swojej „tradycji”.
Ale Kate nigdy nie potrafiła wstać wcześnie podczas
wakacji. Gdybym pojechała z kimś innym... ale nie jeździłam na
takie wycieczki z nikim innym. Tak, fajnie, że byłam pod jej
tymczasową opieką, bo odkąd wyprowadziła się z domu swoich
rodziców, zabierała mnie co jakiś czas w jakieś ciekawe miejsca.
Tym razem padło na stolicę Francji. Bycie jej przyrodnią młodszą
siostrą miało wiele plusów, bo była bardzo spontaniczna,
niezależna i nie lubiła, poprawka, nienawidziła rutyny. Kiedy
okazało się, że jej nowy dom jest bliżej mojej szkoły niż
mieszkanie Dana i Jess, Kate zaproponowała, żebym do czasu
skończenia szkoły mieszkała u niej. Jej ojciec miał uczulenie na
wszelką sierść, przez co nie mogłyśmy w dzieciństwie mieć
żadnych zwierząt, nawet świnki morskiej. Dlatego zaraz po
przeprowadzce Kate adoptowała kotkę, którą nazwałam Shadow.
Mimo, że została adoptowana przez moją siostrę, wybrała sobie
mnie jako ulubioną panią. Może dlatego, że Shadow nie była moim
kotem. To ja byłam jej człowiekiem.
Popatrzyłam na zegarek. No nie. Już ósma!? Odłożyłam
laptopa i po cichu podeszłam do łóżka, w którym już dawno
powinno nie być Kate. Wiedziałam, że była wakacyjnym śpiochem,
ale żeby nie mogła sobie nastawić budzika? Chyba, że myślała,
że to ja nim będę.
- Okej.-mruknęłam do siebie.- Chciała mieć budzik,
to będzie miała budzik.
Był tylko jeden sposób, żeby przekonać się, jaka
będzie jej reakcja.
- Kate,
wstałabyś może!?- Gwałtownie obudziłam przyjaciółkę. Chyba
nieco zbyt gwałtownie, bo-o ile to możliwe- prawie podskoczyła w
miejscu, mimo że psychicznie jeszcze spała.
- Dziewczyno, daj mi spokój- mruknęła i odwróciła
się na drugi bok.
- Przecież za dwa dni wyjeżdżamy, nic nie zdążymy
zobaczyć!- krzyknęłam potrząsając nią tak, że mało nie
zwaliłam jej z łóżka.
- Dobra, już wstaję, tylko przestań się drzeć.
Kate wiedziała, że dłużej nie dam jej poleżeć,
więc ociągając się, jak tylko mogła, poszła do łazienki. Chyba
sama robiła sobie szczotkę do włosów, bo tyle czasu spędziła na
„doprowadzaniu się do porządku”, że jakbyśmy się sprężyły,
jechałybyśmy już podziemną kolejką. A ten drobny szczegół, że
przez większość trasy jechała nad ziemią, to naprawdę nic
takiego. Z resztą, kto zrozumie ludzi projektujących paryskie
metro...
Kiedy wreszcie wyszłyśmy z hotelu, skierowałyśmy
się do najbliższego spożywczaka, żeby kupić po butelce wody i po
drożdżówce dla każdej. Potem Kate zapytała jeszcze kogoś o
drogę na stację metra i po kilku minutach szybkiego marszu
znalazłyśmy się na peronie.
Wtedy dowiedziałam się, co znaczy prawdziwy tłok.
Gęstniejący z każdą sekundą tłum skutecznie uniemożliwiał
prowadzenie nawet głośnej rozmowy. Nieco przerzedziło się, gdy
przyjechał pierwszy pociąg, ale pół minuty później hala znowu
zapełniła się ludźmi spieszącymi się Odyn wie gdzie.
- Teraz rozumiem, dlaczego te pociągi odjeżdżają co
półtorej minuty!- wykrzyczałam do ucha Kate, kiedy przyjechał
następny skład.
- Przygotuj się na szybkie wejście. Jak chcemy się
tam dostać w jednym kawałku, to musimy się pospieszyć.
Miała rację. Całe szczęście, że udało nam się
stanąć tak, że drzwi do pociągu zatrzymały się przed nami.
Nawet znalazłyśmy miejsca siedzące.
Rozejrzałam się dookoła. Było to trudne ze względu
na panujący w wagonie ścisk, ale co widziałam, to widziałam.
Bardzo spodobało mi się rozwiązanie problemu małej ilości rurek
do trzymania dla tych, co stali. Z metr nad podłogą pojedyncza rura
zaczynała się rozwidlać tak, że przypominała pączek kwiatu. 50
centymetrów wyżej znowu pąk stawał się jedną rurką. Sprytne.
Jakoś zawsze patrzyłam na to, jak w każdym miejscu poradzono sobie
z przeszkodami typu mało miejsca i niski sufit.
Po dziesięciu minutach jazdy wyszłyśmy z pociągu
(uff) na stacji Charles de Gaulle Etoil.
Zdecydowałyśmy się najpierw zobaczyć łuk tryumfalny
Napoleona, bo o tej porze pod wieżą Eiffela nie da się opędzić
od sprzedawców pamiątek.
Obudziłam się, kiedy do mojej świadomości dotarło,
że ktoś wchodzi do mojego pokoju. Salim. Jak zwykle promiennie
uśmiechnięty. Czarujący z tymi swoimi warkoczykami sterczącymi na
wszystkie strony.
- Cześć staruszko.- przywitał się.- Idziesz na
śniadanie?
- Tak, tak, już. Mógłbyś...?
- A, tak, przepraszam, już wychodzę.- zreflektował się
i wyszedł zamykając drzwi.
Ubrałam się szybko i zaczęłam rozczesywać włosy.
Miałam bardzo dziwny sen. Al-Jeit, Łuk. Jakaś dziewczyna na oko w
moim wieku. Długie blond włosy, niższa ode mnie. Potężna
rysowniczka, która przybędzie tutaj, by raz na zawsze uratować
Gwendalavir przed złem.
Z zamyślenia wyrwało mnie szarpnięcie. No tak,
posiadanie kręconych włosów wymaga poświęceń. Kiedy uznałam,
że nie wyglądam już jak wiedźma, poszłam do jadalni. Zapach,
który się stamtąd wydobywał, sprawił, że od razu poczułam
głód. Weszłam do pomieszczenia i usiadłam przy stole obok Salima.
Sięgnęłam po najbliższy półmisek z jedzeniem i nałożyłam go
trochę na talerz. Tak, to prawda, że alaviriańska kuchnia jest
dużo lepsza od ziemskiej. Bez tej całej chemii, barwników i
sztucznych aromatów jest po prostu smaczniej.
Po skończonym śniadaniu podeszłam do mistrza Duoma.
W sumie zawsze tak robiłam, kiedy miałam jakieś pytanie dotyczące
magii, historii Gwendalaviru i innych temu podobnych spraw. Po prostu
on wiedział więcej od innych, więc zwykle to ten starszy człowiek
udzielał mi informacji i rad.
- Mistrzu Duom...?
- Tak, Ewilan?
- Chciałam o coś spytać.
- Mów śmiało.- powiedział wesoło.
- Miałam dość dziwny sen.- widząc jego zdziwione
spojrzenie postanowiłam od razu przejść do sedna sprawy- Czy to
prawda, że w snach widzimy tylko tych, których znamy?
- Tak, a czemu pytasz?
- Bo śniło mi się, że jestem w Al-Jeit, na Łuku i była tam osoba, której nigdy nie widziałam na oczy.
- Może zobaczyłaś kiedyś kogoś takiego na Ziemi?
- Na pewno nie.
- Więc?
- Nie wiem, czy coś się nie dzieje. W tym albo tamtym
świecie. Zanim pierwszy raz zaatakowali mnie piechurzy, śniło mi
się mnóstwo pająków.
- Nie wiem, Ewilan. Może... Ale teraz nie udzielę ci
wskazówek, co robić, bo sam nie mam pojęcia na jakiej podstawie
mam coś wymyślić. Przecież możesz wejść do pałacu Sil'Afiana
i poszukać odpowiedzi w Bibliotece.
- No przecież! Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co.
Pół godziny później byłam już z Salimem w
ogromnym pomieszczeniu pachnącym kurzem i starymi księgami.
- Znalazłeś coś?- spytałam sięgając po jakieś
opasłe tomiszcze.
- Niestety nie.- odpowiedział kartkując oprawioną w
skórę księgę- Dziwne- przecież wyraźnie jest tu napisane
„Magiczna strona snów”, powinno coś tu być. Czekaj... Spis
pojęć... Camil..., znaczy Ewilan, chodź, może to cię
zainteresuje. Popatrz- powiedział, kiedy podeszłam bliżej- jak
odszyfrować sny. Chcesz?
- Pewnie, może coś tu będzie... strona 584, mam.-
dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, jaka ta księga była stara
i... ciężka. Tak. Okropnie ciężka.- Wiesz, może pójdziemy do
jakiegoś stołu, bo trzymanie tego w rękach nie jest zbyt
komfortowe.
* * *
- Nic tu nie ma...- powiedział Salim po prawie godzinie
wertowania książek- Może jak byłaś mała, kiedy jeszcze
mieszkałaś tutaj, widziałaś taką osobę, albo obrazek i
podświadomie to zapamiętałaś?
- Najwyraźniej.
Postanowiliśmy wyjść z biblioteki i udać się do
centrum Al-Jeit. Dziwne, że kiedy pierwszy raz tu byłam, nie
przypomniałam sobie, że znajduje się tutaj mój prawdziwy dom. I
to naprawdę niedaleko pałacu Sil'Afiana. Pomimo całego czasu tutaj
spędzonego nie mogłam oderwać oczu od pięknych budynków po obu
stronach. Tak, stolica Imperium z pewnością była piękna,
niezwykła i... tajemnicza. Jakby nie patrzeć, ciągle coś się tu
zmieniało. Zapewne rysownicy mieszkający w mieście nie próżnowali,
ciągle poprawiali jakieś detale, coś naprawiali, mimo, że nie
powinni.
Prawie ze sobą nie rozmawiając dotarliśmy aż do
jednej z bram miasta. Nie wiem, dlaczego tam poszłam, po prostu nogi
same niosły mnie do tego miejsca. Właśnie to miejsce sprawiało,
że czuło się tą wszechobecną magię w mieście.
Łuk wznosił się dumnie nad rzeką Pollimage, którą
swego czasu miałam okazję płynąć. Nie był to po prostu most.
Podobno został narysowany przez samego Merwyna, gdy ludzie zakładali
tu imperium. Promieniał niezwykłym blaskiem, od którego nie sposób
było oderwać oczu. To, z czego został „zbudowany”, nie
przypominało żadnego znanego materiału, kryształu lub
czegokolwiek innego. Łuk był po prostu doskonały i piękny. Nie
można tego opisać w żaden inny sposób.
Nie wiedząc kiedy, zaczęłam iść w kierunku
tęczowego „mostu”. Coś kazało mi na niego wejść. Cóż, Łuk
był zawsze pociągający i tajemniczy. Ale im krótsza droga
dzieliła mnie od jego szczytu , tym trudniej było mi się
powstrzymać od coraz szybszego kroku. Salim chyba ledwie za mną
nadążał. Zresztą nie obchodziło mnie to. Musiałam dojść na
szczyt Łuku, i to jak najszybciej. W pewnym momencie przestałam to
kontrolować. Zaczęłam biec. Na szczycie nikogo nie było. Dziwne.
Zwykle jest tam wielu ludzi, nawet w nocy. Stanęłam na środku
niesamowitej budowli.
Miałam jakieś zwidy. Na pewno. Gdy popatrzyłam na
rzekę Pollimage pod sobą, ujrzałam na niej jakby falujący obraz
mnóstwa statków płynących po rzece. Nie były to te statki, które
zwykle pływały po tych wodach. Nie były to też okręty Aliańskie.
W ogóle żadne znane jednostki. W pewnym momencie na pokładzie
jednego z nich zobaczyłam człowieka. A po chwili weszła tam też
ta dziewczyna, którą widziałam we śnie. Ona pokazała na wodę a
tamten narysował coś. Nagle z wody wypłynęła Dama. Widać było,
że bardzo cierpi. Szamotała się w niewidzialnych linach, które
wdzierały się w jej skórę.
- Ewilan!- usłyszałam za sobą. Poczułam, jak czyjeś
silne ręce chronią mnie przed pogruchotaniem sobie głowy o Łuk.
Potem osunęłam się w ciemność.
- Chodźmy do Flunchu.- zakomenderowała Kate po kilku
godzinach zwiedzania.
- W samą porę, umieram z głodu- powiedziałam.
- Chyba nie umierasz, jeśli dalej możesz iść.
- Dobra, wiesz, o co mi chodzi, kiedy dojdziemy?
- Już doszłyśmy.
Weszłyśmy do restauracji. Flunch to nie jest taka
typowa restauracja z kelnerami, mnóstwem kart menu i zamieszaniem z
rezerwacją stolików. Po pierwsze: samoobsługa; po drugie: płaci
się za wielkość talerza, który się weźmie, a nie za to, co się
na nim znajduje; po trzecie: jedzenie jest naprawdę dobre.
Nałożyłyśmy sobie tyle, ile potrzebowałyśmy, Kate
zapłaciła, po czym usiadłyśmy przy jednym z wielu stolików.
- Co zrobimy po jedzeniu?- spytałam od razu.
- Mamy wybór: albo wieża Eiffela, albo centrum
Pompidou.
- A ile czasu zajmie dotarcie do wieży?
- Mniej więcej tak, że zobaczymy ją podświetloną.
Oczywiście wybrałam wieżę. Najlepsze jest to, że
miała być rozebrana po wystawie, na którą prowadziła. A dziś
prawie nikt nie wyobraża sobie bez niej Paryża... Ach, ci ludzie,
kto ich zrozumie... Nikt, nawet oni sami. Właśnie dlatego bycie
człowiekiem jest takie trudne.
Szybko dokończyłam posiłek i wyszłam za Kate na
dwór. Było bardzo ciepło i przyjemnie. Akurat załapałyśmy się
na tłum idący w stronę jednego z symboli miasta. Świetnie. W
tym tempie na pewno zdążymy zobaczyć wieżę przed północą
pomyślałam, po czym po prostu szłam razem z całą resztą ludzi.
Nie musiałam pytać, jaka jest droga, bo wszyscy zmierzali do tego
samego miejsca.
Po jakimś czasie udało nam się dotrzeć do celu. O
tej porze ludzie dzielą się na dwie grupy: stojącą pod wieżą i
robiącą sobie pod nią zdjęcia oraz tych, co robią zdjęcia
panoramy Paryża ze szczytu budowli. Najpierw wybrałyśmy tą
pierwszą wersję, porobiłyśmy kilka fotek, a następnie udało nam
się jeszcze wjechać do góry i też uwiecznić to za pomocą
aparatu.
Kiedy wróciłyśmy do hotelu, było już dobrze po
jedenastej. Postanowiłyśmy od razu iść spać, bo następnego dnia
miałyśmy w planie park Asterixa. Zapowiadało się super.
- Dobranoc- powiedziałam przykrywając się szorstką
hotelową kołdrą.
- Dobranoc.
- Patrzcie, chyba się budzi- jak przez mgłę
usłyszałam głos Salima.
Otworzyłam oczy. Leżałam w swoim łóżku, w
bezpiecznym domu w Al-Jeit. Nikt mnie nie porwał, nie zabił i
nikomu nic się nie stało. Wszyscy patrzyli to na mnie, to na siebie
nawzajem.
- Co, co się stało? Kolejna wojna?- zapytałam nie
mogąc wytrzymać pełnej napięcia ciszy.
- Nie, chyba nic poważnego. Po prostu zasłabłaś na
Łuku, a Salim poleciał po pomoc- odpowiedział mistrz Duom
- Ale rzeka, statki, tam była Dama, oni jej coś
robili, byli jacyś dziwni ludzie, i... ta sama dziewczyna, którą
widziałam we śnie tej nocy.
- Jesteś pewna?
- Tak.
- Coś cię chyba dzisiaj prześladuje ten widok, co?-
Spytała Siam.
- Tak, a najgorsze było to, że tam, na rzece... To
wyglądało jak wojna. Prawda...?-spytałam Salima, bo on jeden też
mógł wtedy coś zobaczyć.
- Ale co? Ja nic nie widziałem, a stałem cały czas
tuż za tobą.
- Naprawdę nic, Salim?
- No, w sumie nie takie nic. Widziałem rzekę, Łuk,
ciebie, ludzi, którzy tam chodzili...
- Mi chodzi o to, co było NA rzece.
- A, to nic tam nie widziałem, poza wodą i małą
łódką, jakich pełno na świecie.
- Po prostu super. Co teraz?
- Poczekamy i zobaczymy, co się stanie. Jeśli dalej ta
dziewczyna będzie cię nawiedzać, to trzeba dowiedzieć się, skąd
pochodzi, jak ma na imię, co nią kieruje i ją, że tak powiem,
unieszkodliwić- odpowiedział stary analityk z kamiennym wyrazem
twarzy.
- Zabić!?- Byłam zszokowana. Mistrz Duom opowiadający
takie rzeczy?
- Nie, sprawić, żeby wszystko było znowu w porządku.
Adelia siedziała w swoim pokoju, w Londynie, bawiąc
się ze swoim ukochanym owczarkiem niemieckim. Wyobraziła sobie po
raz kolejny, że na szyi jej psa wisi medal w wystawy. Za pierwsze
miejsce. W umyśle dokładnie widziała każdy kontur, każdy wzorek,
zagięcie materiału na małym przedmiocie, który tak bardzo
uszczęśliwi jej rodziców. Poczuła przypływ pewnej energii, czego
doświadczyła już wiele razy. Wiedziała, że za ułamek sekundy
medal pojawi się w jej dłoni. Po czym ona sprawi, że zmieni się w
lilię. Lubiła to.
Jej rodzice mówili jej, że jest naprawdę potężną
rysowniczką, bo gdy w ich ojczyźnie toczy się wojna, ona może bez
problemu rysować. Wspominali coś o zatrzasku w zwojach. Potrafiła
narysować i zrobić dzięki swojej mocy dosłownie wszystko. Nawet
złamać blokadę Ts'żerców. Gdyby nie to, że zajmuje się tym już
inna, równie potężna młoda rysowniczka o imieniu Ewilan. A raczej
zajmowała się, bo zatrzask w zwojach został złamany już ponad
rok temu. Adelia była przekonana, że mogłaby zastąpić córkę
zaginionych Altana i Elicii Gil'Sayan. Jednak Riel i Emeli nie
pozwoliliby jej na to.
Bali się, że ludzie zaczną pytać o zniknięcie
"Adeline". A gdyby wyruszyli razem z nią, nigdy nie
mogliby wrócić. Przynajmniej do życia jako Riven i Emily. A to
było zbyt niebezpieczne, dla nich, i dla Adelii. Sil'Afian potrafił
wytropić zbiegłych rysowników, którzy nie chcieli lub bali się
udziału w wojnie z hordami Raїsów
wysłanymi przez Ts'żerców. I ukarać tych, którzy przeczekali
wojnę na bezpiecznej Ziemi.
Dziewczyna postanowiła iść spać, bo następnego
dnia miała wziąć udział w całodziennych warsztatach sportowych.
Przebrała się szybko i po umyciu zębów zgasiła światło.
Przeleżała może z dziesięć minut, po czym zmorzył ją mocny
sen.
Obudziła się o drugiej w nocy, gdy usłyszała
warczenie psa. Coś wisiało w powietrzu. I na pewno nie wróżyło
niczego dobrego. Wyczuła formujący się w jej pokoju obcy, potężny
rysunek. Nie mogła go przezwyciężyć w Wyobraźni. Pełna obaw
dała mu uformować się do końca, zawczasu przygotowując się na
konieczność szybkiej ucieczki. Intuicja nie zawiodła jej w
najmniejszym stopniu. Przed jej oczami stał Bojownik chaosu.
Dziewczyna szybko przeniosła się do Gwendalaviru. Ale
zamiast znaleźć się w Al-Vor, do którego chciała się dostać,
znalazła się w jakimś dziwnym miejscu. Przypominało wielką salę
z legendarnego miasta Al-Poll. Ale to było niemożliwe. Miasto
zostało doszczętnie zniszczone przez Iaknillsów i smoka, który
sprawił, że szczątków tego miejsca nie dało się odróżnić od
osuwiska skalnego. Dotarła do niej przerażająca myśl. Al-Poll
wcale nie zostało zniszczone. A Bojownik zaciągnął ją tu
specjalnie. Po to, żeby nikt nie mógł przyjść jej z pomocą.
Narysowała przejście w bok. Ale nie udało jej się go wykonać.
Spróbowała jeszcze kilka razy, lecz i te rozpaczliwe próby spełzły
na niczym. Była w pułapce. Nie mogła się ruszyć z przerażenia.
Tylko jedna rzecz mogła powstrzymać jej potężną moc. Gumościer.
Dużo gumościerów.
Chwilę później wściekle strząsnęła jedno z
takich stworzeń z nogi. Obłaziły ją jednak ze wszystkich stron,
wspinały się na nią, jakby była jakimś pysznym przysmakiem. Były
pokryte śluzem, jak ślimaki, podobnie też się poruszały. Na tym
kończyło się jednak ich podobieństwo do tych praktycznie
niegroźnych mięczaków. Miały pyski wypełnione drobnymi, na
szczęście niezbyt ostrymi zębami wielkości łebka gwoździa.
Posiadały również odnóża zakończone niewielkimi pazurkami,
których używały jednak jedynie po to, żeby lepiej uczepić się
powierzchni, na którą się wspięły. Mogłyby być niegroźne,
gdyby nie fakt, że miały prawie czterdzieści centymetrów długości
i tą cholerną zdolność do blokowania Wyobraźni każdemu w
promieniu stu metrów.
A kiedy wyobraźnia jest zablokowana, nie ma dostępu
do zwojów, dzięki którym niematerialne rysunki powstałe w
umysłach niektórych ludzi przenoszą się do świata rzeczywistego.
Adelia nie miała przy sobie żadnej broni poza własnymi pięściami,
bo to, co mogło jako jedyne uratować jej teraz życie, zostało jej
brutalnie odebrane przez te obrzydliwe, oślizgłe stworzenia. Mogła
tylko liczyć na to, że gumościery znajdą sobie inny cel. Gdyby
mogła, zabijałaby je wszystkie gołymi rękami, ale one w jakiś
sposób odmawiały jej wtedy posłuszeństwa. Dziewczyna wpadła w
panikę, nie wiedziała, co robić, mogła tylko biernie stać i
patrzeć, jak wszystkie te chodzące gówna wspinają się na jej
głowę i ramiona.
- Ostatnie słowa, ślicznotko?- ktoś zerwał z jej
twarzy kilka tych stworzeń i cisnął niedbale na ziemię.
Rozpoznała Bojownika, który był w jej pokoju.
- Niby dlaczego ostatnie?- była wściekła, bowiem
zauważyła, że mężczyzna kontrolował gumościery, które ją
oblazły.
- Jakby ci to wytłumaczyć... Jesteś pewnym
zagrożeniem dla naszego planu.
- Co chcecie zrobić?
- Później, złotko, później. Wiesz, gdzie się
znajdujemy, prawda?
- Trudno mi było zauważyć, bo na oczach miałam to
cholerstwo.
Zdumiała ją jej własna odwaga. Nigdy nie
powiedziałaby czegoś takiego w obecności kogokolwiek. Najwyraźniej
Al-Poll i to, w jakiej znalazła się sytuacji zmusiło ją do tego.
- Och, mówisz o gumościerkach? To przesympatyczne
stworzonka.
- Nie wtedy, kiedy masz ich ze dwadzieścia na głowie.
- No cóż, najwyraźniej czekają, aż twoja moc uwolni
się od twojego ciała.
Gdyby nie to, że praktycznie nie miała kontroli nad
swoimi mięśniami, dziewczyna zapewne osunęłaby się na ziemię.
Czyli mają ją zabić? Dlaczego...?
- Nie bój się, jeszcze trochę sobie poczekają.
Pytałaś o nasz plan, tak? Słyszałaś o Avengers?
Tak, oczywiście, kto o nich nie słyszał?
- Co ci ludzie mają z tym wspólnego?
- Zamknij się i nie przerywaj, jeśli chcesz wiedzieć,
po co nam twoja śmierć.
- Dlaczego akurat moja? Nie możecie zabić kogoś
innego!?
Roześmiał się tak głośno, że wszystkie gumościery
na jej długich, blond włosach poruszyły się niespokojnie.
- Więc nie umiesz poświęcić się dla sprawy, co?
Dogadałabyś się z Ewilan Gil'Sayan. Też nie umie nic zrobić,
kiedy nie ma przy niej kilkuosobowej straży przybocznej, która
oddałaby za nią życie. Wiesz, dlaczego TY musisz umrzeć? Właśnie
dlatego, że jesteś tak podobna do tej dziewczyny.
- Raczej nie. Ja mam długie blond włosy i zielone
oczy, jestem wysoka. ONA, nie. Nie mamy ze sobą nic wspólnego poza pochodzeniem.
Znowu zaczął się śmiać.
- Czy jesteś aż taka głupia, żeby myśleć, że
chodzi nam o fizyczne podobieństwo? Nie, nam chodzi o to, że w
zupełności wystarczy nam jedna egoistyczna, pozornie mądra,
inteligentna, grzeczna i miła rysowniczka, której wynikiem w
analizie jest czarne koło. Wokół której wszyscy skaczą i która
jest przekonana o swojej wyjątkowości. Jesteście takie same. Jak
myślisz, dlaczego? Bo obie jesteście potężnymi rysowniczkami,
tak? Otóż nie. Jedną z was porzucili rodzice. Jak myślisz, kogo?
Ją, prawda? Znowu błąd. Porzucili ciebie. Nie wsparli cię wtedy,
kiedy chciałaś walczyć. Jest pewna historia, którą znają tylko
niektórzy. Opowiedzieć ci ją? Milczysz? Ach, no tak. Gumościer
wlazł ci na usta, tym lepiej. Nie będziesz mi przerywać.
Kilkanaście lat temu, w Gwendalavirze urodziły się dwie identyczne
dziewczynki. Obie niebieskookie, ciągle roześmiane i w ogóle
idealne. Tylko ich rodzice nie chcieli mieć dwóch córek. Zabrali
ze sobą jedno a dwojga identycznych niemowląt, drugie podrzucając
parze, która jeszcze nie wiedziała, że ich malutkie dziecko w tym
samym wieku umarło z powodu choroby. Zawczasu zmienili jego wygląd,
żeby wyglądało jak ich dziecko i, zabrawszy zmarłe niemowlę,
pochowali jako swoje.
- I mam uwierzyć, że tym porzuconym dzieckiem byłam
ja?- spytała dziewczyna gdy tylko szamocąc się, zrzuciła
gumościera z ust.
- Mówiłem ci, żebyś się zamknęła.- po plecach
przeszedł jej lodowaty dreszcz.
Bojownik może mówił spokojnie, nawet jej nie dotknął,
ale to, jak powiedział ostatnie zdanie, zmroziło jej krew w żyłach.
Na Ziemi był kiedyś ktoś, kto umiał tak mówić. Loki Laufeyson,
tak dobrze znany jako wróg numer jeden.
- Na czym skończyliśmy naszą niesamowitą opowieść?-
kontynuował mężczyzna poprzednim, sztucznie przyjaznym tonem.-
Ach, no tak. Gdy pochowali dziecko, które podmienili, ich drugą
córkę spotkał ten sam los. Chociaż nie. Wylądowała w rodzinie
tchórzy, którzy dowiedziawszy się o wojnie uciekli na Ziemię.
Ewilan jest pierwszym dzieckiem. Ty jesteś tą drugą dziewczynką.
Jesteście siostrami. Nie możecie się spotkać, bo staniecie się
dla nas zbyt niebezpieczne. Razem z Ewilan jesteście strażniczkami
wszystkich Alavirian. My też mamy swoją strażniczkę.
Przepowiednia mówiła, że gdy Ziemia będzie bezpieczna, nasza
strażniczka ześle nam dobrego przywódcę, który sprawi, że
odzyskamy siłę, moc i na nowo oderwiemy się od ziemi. A ponieważ
ma pewne zdolności, których nikt w Gwendalavirze nie posiada,
zamienicie się miejscami. Ale w przeciwieństwie do ciebie, ta
dziewczyna nam pomoże. A ponieważ pozwoliliśmy jej przeżyć
katastrofę lotniczą, w której wszyscy inni powinni zginąć, to
znaczy, że tobie nie pozwolilibyśmy przeżyć.
Adelia już wiedziała, o kogo chodzi. Dziewczyna
nazywała się Sally Warentson, gdy miałą trzy lata, samolot, którym
wracała z rodzicami do domu, rozbił się i tylko ona przeżyła.
Więc to oni, Bojownicy chaosu, najgorsi złoczyńcy w całym
wszechświecie, sprawili, że małą Warentson okrzyknięto
„przykładem szczęścia w nieszczęściu”. Raczej nie podobał
jej się ten przydomek, bo komu by się spodobał? Ale Adelia
widziała ją raz, kiedy szła z jakąś kobietą do kina ten sam
film, co ona. Miały może po osiem lat. Rysowniczka rozpoznała ją
po niewielkiej bliźnie na szyi. Siedziały w tym samym rzędzie w
kinie.
- Wiem, kto jest waszą strażniczką. Nie wygląda,
jakby miała się do was przyłączyć.
- Loki ją prze-
- LOKI!? Jak to!? On jest przecież w więzieniu!
- Dzięki Sally, która rzekomo się do nas nie
przyłączy, nie jest. Strażniczka spełniła większą część
zadania. Dobrze, nie męczmy cię więcej takimi rzeczami.
W następnej chwili Adelia leżała martwa w swoim
pokoju.
~~~~
Ufffffffff =-= Udało się :D